Członkinie Sojuszu Lewicy Demokratycznej czują się dyskryminowane, gdyż są spychane na dalsze miejsca na listach wyborczych. Gdy próbują się skarżyć, są nawet wyrzucane z partii. W ramach protestu wchodząca w skład Sojuszu Demokratyczna Liga Kobiet, pożaliła się... Socjalistycznej Międzynarodówce.
Bezpośrednią przyczyną wybuchu kobiecego niezadowolenia stał się przypadek Jolanty Gontarczyk, wicemarszałek województwa mazowieckiego. Wbrew uzgodnieniom i statutowi partii została zepchnięta na liście wyborczej SLD do samorządu regionu: najpierw z 1. miejsca na 2., a potem z 2. na 3.
Nie tylko w Warszawie panie czują się dyskryminowane. W Szczecinie kobiety założyły własny komitet. W Poznaniu kilka pań zostało usuniętych z list, a w Gdańsku jedną nawet wyrzucono z partii.
Jolanta Gontarczyk skarży się, że kobiety w SLD są surowiej oceniane, stawia się im wyższe wymagania, a nawet jeśli je spełniają, to w wyścigu po stanowisko i tak wygrywa mężczyzna. Wspiera ją Izabela Sierakowska.
Jej zdaniem w SLD kobiety są kwiatkiem do kożucha: Jak to? Ona śmie sięgać po stanowisko, które od lat jest zarezerwowane dla nas, mężczyzn?
Marek Dyduch po trosze przyznaje rację paniom. Kobiet w SLD jest za mało i dlatego powinny walczyć.
A my dodajmy, że na pierwszych miejscach na listach wyborczych SLD jest 9 proc. kobiet, na drugich 14, a na trzecich 20.
Foto: RMF
15:50