"Wierzyliśmy, że uda nam się dostać do szybów drogami ucieczkowymi, ale wyszło tak, że zasypało drogi ucieczkowe i czekaliśmy na ratowników. Teraz jest ulga" - mówi reporterce RMF FM górnik uratowany z kopalni "Rudna" w Polkowicach. Po silnym wstrząsie, na głębokości ponad tysiąca metrów pod ziemią utknęło 19 górników. Spędzili tam ponad 7 godzin. Teraz wszyscy są już na powierzchni, cali i zdrowi.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Kurz, dym był, nic nie było widać. Wierzyliśmy w to, że uda nam się (dostać) drogami ucieczkowymi do szybów, ale wyszło tak, że zasypało drogi ucieczkowe i czekaliśmy na ratowników. Teraz ulga... na pewno. Człowiek wyjechał cały i zdrowy... Emocje jeszcze nie do końca puściły. Człowiek jest dalej taki... w amoku - opowiadał reporterce RMF FM Barbarze Zielińskiej jeden z uratowanych górników.
Akcja poszukiwawcza w polkowickiej kopalni trwała od późnego wieczora. Z relacji rzecznika prasowego KGHM Polska Miedź Dariusza Wyborskiego wynikało, że chodnik prowadzący do miejsca, w którym na głębokości ponad 1000 metrów pod ziemią pracowali poszukiwani, został zasypany skałami. Od strony rumowiska próbowała do nich dotrzeć 25-osobowa grupa ratowników górniczych i osoby pracujące w okolicach zasypanego korytarza, które przyłączyły się do poszukiwań. Wszyscy byli jednak zmuszeni do wycofania się - ich życiu zagrażały nieustannie odpadające odłamki skalne.Ratownicy zdecydowali więc, że spróbują dostać się do poszukiwanych od strony "Polkowic-Sieroszowic", gdyż kopalnie połączone są tunelami.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Nad ranem udało im się dokopać do szczeliny, w czym pomogły trzy potężne maszyny, drążące nowe przejście. Ratownicy sądzą, że przy odrobinie szczęścia i ręcznym wybieraniu urobku przez tę szczelinę będzie mógł się przecisnąć człowiek i zobaczyć, czy za tym rumowiskiem jest już wolna przestrzeń, czy można dostać się do zasypanych górników. To jest takie światełko w tunelu - mówił chwilę później rzecznik miedziowego koncernu.
Po godzinie 5 poinformowano, że ratownicy odnaleźli wszystkich poszukiwanych górników. Na powierzchni natychmiast przebadał ich lekarz. Mężczyźni są zdrowi. Tylko jeden z nich miał trzycentymetrowe rozcięcie na głowie, które wymagało założenia szwów.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Po pewnym czasie na powierzchnię udało się wydostać kolejnym czterem górnikom. Trzech z nich opuściło strefę zagrożenia o własnych siłach, czwarty - w poważniejszym stanie - został wyniesiony na noszach. Wszyscy trafili do szpitala w Lubinie, jednak w tej chwili w placówce przebywa już tylko najciężej ranny mężczyzna. Pozostali trzej zostali wypisani do domów. Uwięzionych pod ziemią górników uratował fakt, że mniej więcej dwa tygodnie temu w tym rejonie kopalni rozcięto podziemne złoże na mniejsze części. Robi się tak zawsze, żeby "odprężyć" skały i uprzedzić ewentualny wstrząs. Właśnie ten mechanizm teraz zadziałał.
Sam fakt, że odcięci górnicy odnieśli stosunkowo niewielkie obrażenia, wskazuje na to, że w wyrobiskach wybierkowych tego pola jednak było bezpiecznie. Ta strefa odprężona zadziałała - podkreśla szef Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu.
W czasie trwania akcji poszukiwawczej rzecznik KGHM podkreślał również, że górnicy mogli schować się we wnętrzach maszyn górniczych. Mają one bardzo wytrzymałe kabiny, które potrafią ochronić człowieka przebywającego w środku przed uderzeniem 6-tonowej skały spadającej z wysokości metra. Dariusz Wyborski zaznaczał też, że poszukiwani są wyposażeni w tlenowe aparaty ucieczkowe, które filtrują zanieczyszczone pyłem powietrze. Po założeniu takiego aparatu górnik może oddychać czystym powietrzem przez kilka godzin - wyjaśniał.Każdy górnik, który schodzi pod ziemię, powinien mieć również przy sobie tzw. lokalizator, ale z lokalizatorów uwięzionych w "Rudnej" górników nie odebrano żadnych sygnałów. Te lokalizatory są umieszczone w lampach, przy akumulatorach. Nie w kaskach. Jeżeli jest wypadek tego typu, czyli zawał, urządzenie może dosyć łatwo ulec zniszczeniu - tłumaczył Wyborski. Poza tym - jak dodawał - sygnał z lokalizatora można odebrać najdalej 30 metrów od urządzenia.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Władze kopalni "Rudna" podkreślają natomiast, że choć w historii wypadków w kombinacie miedziowym zdarzały dłuższe akcje, to ta była najtrudniejsza. Ratownicy aż przez siedem godzin nie mieli żadnego kontaktu z poszukiwanymi, żadnego sygnału od nich. Ten brak jakichkolwiek wieści był bardzo niepokojący, choćby dlatego, że ratownicy nie wiedzieli, jaka ewentualnie pomoc będzie potrzebna ich kolegom czy w jakim są stanie.
Ale cisza była też trudna do zniesienia psychicznie. My nigdy nie wątpimy i zawsze, dopóki nie znajdziemy żywego lub martwego górnika, zakładamy, że on żyje. Natomiast sytuacja była bardzo nerwowa, czas, gdzie nie było żadnego kontaktu z odciętymi górnikami, się przedłużał. Byliśmy zdenerwowani - przyznaje Piotr Walczak, szef ekipy ratowników, która w nocy ruszyła na pomoc 19 zasypanym górnikom.
Jutro odbędzie się wizja lokalna w kopalni. W tej chwili rejon kopalni, gdzie doszło do tąpnięcia jest zamknięty. Ze względów bezpieczeństwa zawsze czeka się około doby, aby sprawdzić, czy nie powtórzą się wstrząsy. Do tej pory zanotowano nieliczne i drobne wstrząsy wtórne. Specjaliści zjadą pod ziemię więc jutro, żeby ocenić szkody.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Według Europejsko-Śródziemnomorskiego Centrum Sejsmologicznego, ziemia w Polkowicach zatrzęsła się z siłą około 4,7 stopnia w skali Richtera.
Do równie silnego wstrząsu doszło w tej polkowickiej kopalni w grudniu 2010 roku. Jak podawało wtedy Europejskie Centrum Sejsmologiczne, wstrząs miał siłę 4,8 stopnia w skali Richtera.
W rejonie wstrząsu znajdowało się w sumie 27 górników. 24 zdołało wydostać się na powierzchnię. Trzech niestety zginęło.