Firmy, które nie płacą pracownikom na budowie autostrady A1 koło Torunia mają do 15 marca uregulować większość zaległości i wrócić na plac budowy - to ustalenia po spotkaniu przedstawicieli polsko-irlandzkiego konsorcjum z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad w Bydgoszczy. Właściciele firm, które nie mogą się doprosić o pieniądze, wątpią jednak w te obietnice.
Generalna Dyrekcja otrzymała zapewnienie, że większość długów zostanie spłacona do 15 marca. Dokładnie wtedy kończy się tzw. "przerwa zimowa", czyli ujęte w kontrakcie trzy miesiące, podczas których wykonawca ma prawo zatrzymać prace np. z powodu niskich temperatur. Wykonawca z tego prawa zaczął korzystać, więc przed upływem tego terminu trudno go rozliczać z postępów. Jeśli jednak po 15 marca robotnicy nie wrócą do pracy, będzie jasne, że o ukończeniu autostrady w terminie nie może być mowy. Na razie nie zakładamy czarnego scenariusza, trwa przerwa zimowa, a my liczymy na to, że do 15 marca wykonawcy znajdą dodatkowe środki - mówi Okoński.
Wiele wskazuje jednak na to, że czarny scenariusz jest jak najbardziej możliwy.
Wszystko dlatego, że podwykonawcom może być trudno ruszyć z pracami po wyznaczonym terminie. Z pracy przy budowie trzeciego odcinka A1 z Brzezia do Kowala zrezygnowało około 140 ludzi, a opinia zleceniodawcy, który nie płaci, może poważnie utrudnić polsko-irlandzkiemu konsorcjum znalezienie nowych pracowników. Wrócimy, jak zaczną płacić, do tego czasu nie ma o czym mówić - zapewnił reportera RMF FM właściciel jednej z małych firm dostarczających na budowę dźwigi. Jeśli z góry nie przyjdą pieniądze, to leżymy. Jak tak dalej pójdzie, zabraknie pieniędzy na telefony i mieszkania dla pracowników - komentuje z kolei przedstawiciel podwykonawcy, który woli zachować anonimowość.
Jego zdaniem powrót ekip do pracy po 15 marca jest nierealny. To będzie cud, jeśli autostradę uda się ukończyć do końca roku - podsumowuje.