Jutro rozstrzygnie się, czy małżonkowie będą mogli dziedziczyć po sobie emeryturę z otwartych funduszy emerytalnych. Jak pisze "Gazeta Wyborcza", sprzeciwia się temu resort pracy.
Projekt zawiera propozycje trzech rodzajów emerytur: indywidualna - w momencie śmierci cały kapitał przepada, tzn. nikt z krewnych go nie odziedziczy; gwarantowana - z pięcioletnim gwarantowanym okresem wypłat. Ta emerytura byłaby niższa od indywidualnej, ale emeryt mógłby wskazać osobę, która po jego śmierci dostawałaby jego emeryturę. Jeśli umrze wcześniej niż po upływie pięciu lat po przejściu na emeryturę, to do końca tego okresu świadczenie dostawałaby wskazana osoba.
Emerytura małżeńska - wystąpi w dwóch wariantach. W pierwszym ubezpieczony za wspólnie zgromadzone składki wykupi oddzielne świadczenie dla siebie i dla swojej żony wypłacane do końca ich życia. W drugim wykupi jedną wspólną emeryturę. Gdy żona (mąż) umrze, druga osoba dostaje tylko 40 proc. wspólnej emerytury.
Ta ostatnia wzbudza najwięcej kontrowersji. Z wyliczeń resortu pracy (ministerstwo ich na razie nie pokazuje) wynika, że emerytura małżeńska nie jest dobra dla emerytów, ponieważ będzie dużo mniejsza od pozostałych - nawet o kilkanaście-kilkadziesiąt procent. To z kolei oznacza większe koszty dla budżetu. W ustawie jest bowiem gwarancja minimalnej emerytury (dziś to ok. 597 zł). Gdyby małżonkowie zarówno w OFE, jak i w ZUS uzbierali mniej, brakującą do minimalnej emerytury kwotę musiałoby dopłacić państwo - wyjaśnia "GW".
Co na to eksperci? Są podzieleni. Proszący o zachowanie anonimowości ekspert ekonomiczny, uważa, że wykreślenie emerytury małżeńskiej oznaczać będzie zwycięstwo lobbingu firm emerytalnych nad interesem ubezpieczonych. "Mechanizm jest prosty. Aby wejść na ten rynek, trzeba najpierw ponieść koszty - zainwestować w systemy komputerowe, w infrastrukturę, pozyskać wykwalifikowany personel w ludzi etc. A w pierwszych latach, 2009-14, odchodzić będą na emeryturę kobiety. Na nich pieniędzy zarobić się nie da" - twierdzi rozmówca "GW".