"Program raka płuca to jakieś biurokratyczne przedsięwzięcie, które w sposób zasadniczy ogranicza możliwości leczenia chorych" - uważa dr Aleksandra Szczęsna, specjalista chorób płuc i onkologii klinicznej. "Nie mogę rozpocząć leczenia, wtedy kiedy powinnam" - dodaje. "Nie mogę leczenia rozpocząć u każdego pacjenta. Uważam, że te drastyczne ograniczenia, są sprzeczne ze sztuką lekarską".
Agnieszka Witkowicz: Jak od stycznia wygląda sytuacja pacjentów leczonych na raka płuc?
Dr Aleksandra Szczęsna: Sytuacja zdecydowanie się pogorszyła, dlatego że w tej chwili musimy wypełniać sterty dokumentów po to, żeby pacjent otrzymał leczenie, które wcześniej otrzymywał jako leczenie typowe, standardowe.
Dlaczego tak się stało?
Powinnam zacząć od wytłumaczenia, jak przebiega leczenie pacjenta z rakiem płuca. Niestety, w tej chwili większość pacjentów dociera do onkologa, gdy ma już bardzo zaawansowaną chorobę nowotworową i najczęściej kwalifikuje się do leczenia za pomocą leków podawanych dożylnie lub doustnie. Pacjent świeżo rozpoznany, który dostaje leczenie, po zakończeniu leczenia jest kontrolowany. Sprawdzamy wtedy, czy choroba zmniejszyła się lub stanęła w miejscu i w przypadku, kiedy choroba odrośnie, podajemy kolejne leczenie. Nazywa się to "drugi rzut leczenia" albo "druga linia leczenia". Po zakończeniu takiego leczenia, znów pacjenta kontrolujemy i w sytuacji, gdy choroba odrasta, to do tej pory stosowaliśmy odpowiednie leczenie, a od tego roku będą z tym kolejnym leczeniem kłopoty. Wynika to z tego, że program "Rak płuca" zakłada, że leki, które stosowaliśmy w kolejnych terapiach, mogą być stosowane tylko w przypadku pierwszego odrostu choroby, a później te opcje się zawęziły.
Czyli kolejne rzuty i próby walki z chorobą są wyraźnie ograniczone?
Powiedziałabym, że nawet drastycznie.
Jak to wygląda w tej chwili? Przychodzi do Pani pacjent, źle się czuje, rozpoznaje się u niego raka płuca. Jak od stycznia wygląda leczenia takiego właśnie pacjenta?
Jeśli chodzi o leczenie pacjenta, u którego właśnie rozpoznaliśmy chorobę nowotworową, w dalszym ciągu nie odczuwamy bardzo ograniczenia możliwości leczenia. Dotyczy to tylko części chorych, u których należy wykonać badania genetyczne. Jeśli chodzi o badania genetyczne problemem jest to, że tak specjalistyczne oznaczenia możemy wykonać tylko u części chorych, dlatego że u niektórych pacjentów mamy za mało komórek nowotworowych. Druga sprawa jest taka, że w polskich warunkach te oznaczenia genetyczne trwają długo, minimum 2 tygodnie, a czasami nawet miesiąc. Potem musimy jeszcze wypełnić szereg dokumentów i to znowu trwa przynajmniej tydzień lub dwa, więc już mamy miesiąc lub dłużej od momentu podjęcia leczenia. Ten miesiąc to może być krytyczna wartość dla pacjenta. Może dojść do takiej sytuacji, że tego leczenia nie da się już rozpocząć, tylko z tego powodu, że stan pacjenta się zdecydowanie pogorszy, bo choroba za bardzo urosła. Problem pojawia się w momencie, kiedy jest odrost choroby. Ilość czasu, która jest potrzebna do rozpoczęcia takiej terapii w przypadku odrostu, to też kolejne 2-3 tygodnie. To jest czas potrzebny na przepływ dokumentów między nami, konsultantem a Narodowym Funduszem Zdrowia. Zdarza się, że któraś ze stron ma wątpliwości, więc odsyła do nas dokumenty, my znów piszemy wyjaśnienia, tak więc to jest ograniczenie dramatyczne. Do tej pory te leki, które nie są jakoś specjalnie wyszukane, po prostu brałam z półki. W przypadku, kiedy stwierdzałam, że choroba urosła, podawałam pacjentowi.
Czyli pacjent dostawał leki natychmiast?
Natychmiast. Teraz to są tygodnie, które musi czekać na to, żeby leczenie rozpocząć.
Ma Pani teraz więcej pracy przez wypełnianie tych dokumentów?
Oczywiście, że tak. Ale to jest tylko jakiś aspekt tego problemu. Podstawowy problem jest taki, że nie mogę rozpocząć leczenia, wtedy kiedy powinnam. Dodatkowo nie mogę tego leczenia rozpocząć u każdego pacjenta. Uważam, że te drastyczne ograniczenia, które zostały narzucone w leczeniu raka płuca, są sprzeczne ze sztuką lekarską. Do tej pory leczenie, które stosowałam, opierało się na informacjach rejestracyjnych, czyli tych podanych przez producenta na zaleceniach międzynarodowych organizacji zajmujących się rejestracją leków i na moim doświadczeniu. W tej chwili nie jestem w stanie wykorzystać swojego doświadczenia w tym leczeniu.
Dlaczego przy raku płuca ten czas podania leku jest tak ważny? Dlaczego nie można czekać tygodniami i wypełniać dokumentów przez te tygodnie?
Wspominałam już, że pacjenci trafiają do nas niestety z bardzo zaawansowaną chorobą nowotworową i w związku z tym objawy raka płuca narastają bardzo szybko. Korzystając z okazji, chciałabym zaapelować do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, żeby pacjentów, którzy mają objawy sugerujące obecność raka płuca, kierowali na zdjęcie klatki piersiowej. Ja jako onkolog potrzebuję tylko pacjenta i tylko zdjęcia. Nie potrzebuję ani skierowania, ani żadnych dodatkowych badań, aby takiemu pacjentowi pomóc. Zdecydowanie skróci to czas oczekiwania na wizytę u onkologa, który obecnie wynosi od pierwszych objawów do wizyty u mnie do 8 miesięcy.
Osiem miesięcy czeka się na wizytę, a potem jeszcze kilka tygodni na leki.
Dokładnie tak to wygląd. Tak jak mówiła, program raka płuca to jakieś biurokratyczne przedsięwzięcie, które w sposób zasadniczy ogranicza możliwości leczenia chorych w dniu dzisiejszym. Chorzy, którzy do mnie trafiają to chorzy biedni, mało medialni, oni nie stanowią grupy nacisku, jak np. kobiety po operacji raka piersi - Amazonki, i tak naprawdę staram się być rzecznikiem ich sprawy.
Oni walczą o każdy miesiąc.
Dokładnie tak!