Można ustalić gradacje słowa wróg: wróg - śmiertelny wróg - koalicjant - tak jeszcze niedawno, wspominając koalicję z Polskim Stronnictwem Ludowym mówił lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej Leszek Miller. Teraz zapewne będzie bardziej ostrożny w słowach, ale my postanowiliśmy sprawdzić jak to dawniej bywało czyli w latach 1993-97.
Zaczęło się dość niewinnie, bo dowodzony przez Waldemara Pawlaka rząd lewicowo-ludowego porozumienia na pierwszą poważną kłótnię czekał aż pięć miesięcy. Premier zdymisjonował wiceministra finansów, co minister Marek Borowski uznał za cios w jego godność. "To był kryzys bardziej personalny niż koalicyjny" - wspomina Józef Oleksy, ówczesny szef Urzędu Rady Ministrów. Michał Strąk pamięta rozmowę Pawlak-Borowski: "To była jedna z bardziej dramatycznych rozmów, w jakich uczestniczyłem. Nerwy mi puszczały wtedy, ponieważ obaj panowie byli tak twardzi, że było to trudne do wytrzymania" - opowiada Strąk. Borowski nie wytrzymał i odszedł. "Od tego kryzysu zaczęła się nieufność i takie liczenie sobie wzajemne występków i uchybień" - mówi Oleksy. Koalicjanci kłócili się o Narodowe Fundusze Inwestycyjne, o nominacje na ministra obrony, aż wreszcie nie wytrzymali: "Osobowość Waldemara Pawlaka przestała wystarczać dla trudów rządzenia" - wspomina Oleksy. I premiera z niewystarczającą osobowością wymieniono na Józefa Oleksego, za czasów którego kłócono się głównie o ustawę aborcyjną. Potem wybuchła afera związana z oskarżeniem premiera o szpiegostwo. Koalicjanci raz zwierali w niej szyki, innym razem je rozwierali, po czym kłopotów zaczął im dostarczać nowy premier. "Cimoszewicz, który jest człowiekiem bardzo stanowczym nie bawił się w jakieś ekstra wyrozumiałości, tylko po prostu wchodził w zderzenie" - mówi Oleksy. A były to czasami zderzenia czołowe. Cimoszewicz jednych ministrów PSL nagle odwoływał, innych - mimo żądań - odwołać nie chciał wcale, aż wreszcie doczekał się oficjalnego wniosku o dymisję rządu złożonego przez PSL: "To nie miało sensu i tak jak wiele takich decyzji zrodziło się bardzo przypadkowo. To już w ogóle była katastrofa".
W końcu PSL zagłosowało przeciwko wnioskowi, ale to był już okres koalicyjnej dekadencji. Kłócono się o lustrację, powiaty, dopłaty do rolniczego paliwa. Rowy między ludowcami i socjaldemokratami wydawały się tak głębokie, że praktycznie nie do zasypania. Ekskoalicjanci do dziś zarzucają sobie nawzajem nadmierne apetyty: "Oni potrafią walczyć o swoje. Było dużo przetargu personalnego". Mimo wszystko dziś po czterech latach byli i pewnie przyszli koalicjanci mówią o sobie ciepło.
rys. RMF
14:25