Sądy na Florydzie odrzuciły w piątek pozwy Demokratów w hrabstwach Seminole i Martin, którzy domagali się unieważnienia około 25 tysięcy głosów oddanych tam in absentia, gdyż działacze republikańscy dopisywali dane na formularzach wyborczych.

REKLAMA

Orzeczenia sądów usuwają jedną z ostatnich barier dzielących George'a W.Busha od prezydentury, ponieważ chodziło o głosy oddane w przeważającej większości na niego. Odrzucenie ich pozwoliłoby zniwelować różnicę 537 głosów, jaką gubernator Teksasu wygrał wybory na Florydzie. Liczono, że dzięki unieważnieniu głosów w Seminole i Martin wiceprezydent Al Gore zyska około 7,5 tysiąca dodatkowych głosów. Rezultaty wyborów na Florydzie decydują o wyniku wyścigu do Białego Domu, gdyż zwycięzca w tym stanie otrzyma 25 głosów elektorskich, potrzebnych do osiągnięcia minimum 271 takich głosów.

Oczekuje się, że spór zostanie ostatecznie rozstrzygnięty, gdy Sąd Najwyższy na Florydzie zadecyduje, czy liczyć ręcznie sporne głosy w hrabstwach Palm Beach i Miami-Dade, czego domagają się prawnicy sztabu Ala Gore'a. Ma to nastąpić jeszcze w piątek, ale nie ogłoszono dokładnie, kiedy.

W hrabstwach Seminole i Martin lokalne komisje wyborcze zezwoliły Republikanom na dopisywanie niewydrukowanych (z powodu błędu oprogramowania) numerów identyfikacyjnych wyborców na wnioskach o zgodę na głosowanie poza miejscem zamieszkania. W hrabstwie Martin pozwolono im nawet na zabranie formularzy z biur wyborczych. W uzasadnieniu swoich werdyktów sędziowie stwierdzili, że nieprawidłowości, jakich dopuścili się członkowie komisji wyborczych, nie usprawiedliwiają tak drastycznego kroku, jakim byłoby unieważnienie 25 tysięcy głosów. Sędziowie Terry Lewis i Nikki Clark oświadczyli, że mimo nieprzepisowych działań w Seminole i Martin "nie ucierpiały ani świętość głosów, ani uczciwość wyborów". Adwokat powodów Gerald Richman zapowiedział natychmiast, że odwoła się od obu orzeczeń do sądów apelacyjnych, a jeśli będzie potrzeba - do Sądu Najwyższego. Prawnicy Busha natomiast wyrazili satysfakcję z werdyktów.

Al Gore nie był stroną w oddalonych pozwach, wniesionych przez miejscowych działaczy demokratycznych. Wiceprezydent nie chciał w nich uczestniczyć, gdyż w swoim proteście wyborczym, dotyczącym hrabstw Miami-Dade i Palm Beach, powoływał się na konieczność "policzenia każdego głosu", zgodnie z zasadą "uszanowania woli wszystkich wyborców". Tymczasem Republikanie argumentowali, że nie można "pozbawiać prawa głosu" ludzi, którzy stali się ofiarami błędu komputerowego i nieprzepisowych działań aktywistów i urzędników wyborczych.

21:20