O 14.00 naszego czasu - zgodnie z piątkową decyzją Sądu Najwyższego na Florydzie - rozpoczęło się liczenie spornych głosów w wyborach prezydenckich w tym stanie. Przejrzanych będzie około 40 tysięcy kart do głosowania, odrzuconych przez maszyny.
Powtórnego liczenia domagał się w swojej apelacji sztab wiceprezydenta Ala Gore'a. Werdykt sądu powitany został wybuchem entuzjazmu przez zgromadzonych przed jego gmachem sympatyków Gore'a. Orzeczenie, które zaskoczyło większość obserwatorów w USA, jest ogromnym zwycięstwem wiceprezydenta. Stwarza mu nadzieję na zmianę dotychczasowych oficjalnych wyników wyborów na Florydzie, a tym samym w całym kraju. Przyniosły one minimalną wygraną George'a W. Busha - republikańskiego rywala Gore'a. Sensacyjne orzeczenie zapowiada jednocześnie bezprecedensową w USA konfrontację polityczną, gdyż o wyborze prezydenta zadecyduje prawdopodobnie dopiero Kongres.
Stosunkiem głosów 4 do 3, Sąd Najwyższy uchylił poprzednie orzeczenie sądu okręgowego w Tallahassee na Florydzie, który w poniedziałek nie zgodził się - jak tego chciał Gore - na policzenie spornych głosów w hrabstwach Miami-Dade i Palm Beach. Sąd Najwyższy nakazał natychmiastowe policzenie około 9 tysięcy głosów w Miami-Dade oraz we wszystkich innych hrabstwach stanu, gdzie wskutek niejasności co do intencji wyborców na kartach wyborczych nie zaliczono głosów żadnemu z kandydatów na prezydenta. Sąd polecił także uwzględnić w wynikach wyborów dodatkowe 383 głosy dla Gore'a, odrzucone przez republikańską sekretarz stanu Katherine Harris z powodu niedotrzymania pierwotnego terminu liczenia i z innych przyczyn. Pani Harris zatwierdziła 26 listopada zwycięstwo Busha różnicą 537 głosów. Korekta poczyniona przez Sąd Najwyższy Florydy oznacza, że już teraz przewaga Busha stopniała do zaledwie 154 głosów. Na Florydzie głosowało 6 milionów ludzi. Sąd oświadczył, że "ponieważ istotny jest czas, ponowne liczenie głosów musi się rozpocząć natychmiast". Trudno jednak będzie zakończyć tę czynność do wtorku 12 grudnia, kiedy upływa ustawowy termin mianowania 25 elektorów stanu Floryda.
Republikanie zapowiedzieli wcześniej, że w razie niekorzystnego dla siebie werdyktu, odwołają się od niego do Sądu Najwyższego USA. W obecnej sytuacji pewne jest, że legislatura Florydy - zdominowana przez Republikanów - ogłosi własną listę elektorów, zobowiązanych do głosowania na Busha. Jeśli decyzja stanowego Sądu Najwyższego się utrzyma, Floryda przedstawi wówczas dwa "komplety" elektorów: jeden popierający Busha, drugi - Gore'a. Prezydenta USA będzie wtedy musiał wybrać Kongres na swoim posiedzemiu 5 stycznia, a ściślej - jego Izba Reprezentantów. Republikanie mają tam minimalną większość.
Werdykt Sądu Najwyższego na Florydzie, uchwalony nieznaczną większością głosów, będzie kwestionowany przez wielu ekspertów prawnych i wywoła polityczną burzę w USA. Zwraca się uwagę, że wszyscy sędziowie tego sądu byli mianowani przez poprzednich, demokratycznych gubernatorów Florydy. Jak podał w dodatku piątkowy "The New York Times", Sąd Najwyższy był w głębokim konflikcie z sędzią N. Sandersem Saulsem z sądu okręgowego, który zakazał w poniedziałek dalszego liczenia głosów i który był krytykowany za niekompetencję.
Posłuchaj relacji naszego waszngtońskiego korespondenta Grzegorza Jasińskiego:
19:45