"Wkładali ręce między framugę i drzwi, a potem trzaskali tymi drzwiami. To kończyło się złamaniem" - mówi o strażnikach w kolonii karnej na Białorusi więzień polityczny Andriej (imię zmienione – przyp. red.), który odzyskał wolność po trzech latach. O nieznośnych warunkach, w jakich przetrzymywani są więźniowie polityczni, opowiada w rozmowie z RMF FM Mia Mitkiewicz, zatrzymana tuż po wyborach prezydenckich na Białorusi. "Jeśli nie działają groźby, stosowne są bardziej złożone środki - destabilizacji fizycznej. Najczęściej więźniom nie daje się spać i jeść" - podkreśla. Pytana o szansę na uwolnienie więźniów politycznych odpowiada: "Najważniejsza jest międzynarodowa presja. Przede wszystkim na Chiny". Nie ma jednak większych złudzeń: "Łukaszenka cofnął państwo do XIX wieku. Aby to naprawić potrzeba co najmniej 25 lat" - ocenia. Z uwolnionymi białoruskimi więźniami politycznymi rozmawiał reporter RMF FM Krzysztof Zasada.
W ostatnich tygodniach Mińsk uwolnił - według obrońców praw człowieka - 18 osób. Jest to największy taki "gest" od początku masowych represji w 2020 roku. Jednak więźniów politycznych na Białorusi jest ponad 1400, a codziennie pojawiają się informacje o nowych zatrzymaniach lub procesach.
M.in. o metodach stosowanych przez reżim Łukaszenki - zatrzymaniach przeciwników, trudnych warunkach panujących w koloniach karnych i torturach stosowanych przez tamtejszych strażników - opowiadają reporterowi RMF FM byli więźniowie polityczni, którzy schronili się kilka miesięcy temu w Polsce.
Jedną z rozmówczyń jest Mia Mitkiewicz. Trafiła do kolonii karnej po wyborach prezydenckich, które odbyły się na Białorusi w 2020 roku.
Wyraziłam swoje krytyczne wobec władzy zdanie w mediach społecznościowych, choć i wcześniej byłam z tego znana. W pewnym momencie zaczęłam zauważać te same osoby koło mojego domu czy koło pracy. Początkowo nie zwracałam na to uwagi aż do momentu, gdy przyjechali do mnie funkcjonariusze KGB i zabrali cały sprzęt komputerowy - wspomina Mitkiewicz, dodając, że doszło do tego w październiku, a w styczniu ją aresztowano.
Początkowo trafiła do aresztu Okrestina w Mińsku. Po tygodniu została przewieziona do Żodzina, gdzie znajduje się więzienie o zaostrzonym reżimie.
Potem był sąd i zawieźli mnie do kobiecej kolonii karnej - opowiada Mitkiewicz, która usłyszała zarzuty rozniecania waśni na tle narodowościowym, rasowym, religijnym czy społecznym.
Do tego dodali jeszcze rehabilitację nazizmu. Tymi działaniami miałam komuś wyrządzić szkodę, ale ten zarzut się nie potwierdził, bo nikogo takiego nie znaleziono - podkreśla w rozmowie z naszym dziennikarzem.
Pytana o warunki panujące w areszcie Okrestina, ujawnia: To kilkupiętrowy budynek. Nas ganiali całą noc po piętrach. Potem zamknęli mnie w celi, gdzie udało mi się przespać kilka godzin. To była pierwsza i, jak się okazało, jedyna normalna noc po moim zatrzymaniu. Od rana się zaczęło. Umieścili nas w dwuosobowych celach. Taka cela to stare, zapleśniałe pomieszczenie, mniej więcej trzy na cztery metry. Stoi w nim stół przymocowany do podłogi, mała ławeczka i dwa metalowe łóżka. Było nas tam 20 osób i od razu zaczęli nas bić. Trwało to gdzieś pół godziny, potem polali nas roztworem chloru. Nie było czym oddychać.
Dodaje, że wieczorami osadzonym w areszcie na sygnał kazano się kłaść, ale w celi nie było żadnych materaców czy koców. Opisuje wstrząsające zdarzenie, do którego doszło jednej nocy:
Było bardzo zimno, spaliśmy po kolei na przemian na tych metalowych łóżkach bez pościeli. Gdy jedna z osób poprosiła o materac, wyprowadzili nas z celi. To była noc, minus 25 stopni. Byliśmy rozebrani, bez butów, bez niczego. Mieliśmy jedynie plastikowe kapcie wydawane przez strażników. Staliśmy tak na mrozie z rękami skutymi z tyłu przez jakieś dwie godziny- mówi rozmówczyni naszego reportera.
Mitkiewicz zaznacza, że w kolejnym więzieniu, do którego trafiła - nie było lepiej. Cele (w więzieniu w Żodzinie - przyp. red.) są nieznacznie większe. Natomiast nie przestali nas bić. Już potem w kolonii sami strażnicy nic nie robią, tylko wydają rozkazy innym osadzonym i współpracujący ze strażnikami więźniowie wypełniają za nich polecenia - podkreśla, wyjaśniając, że do poleceń należało "pobić kogoś, sprowokować, doprowadzić do karceru".
Dopytywana o metody wymienia: Jest ich wiele i dopasowują je do każdego z osadzonych. Jeśli nie działają groźby, starają się stosować bardziej złożone środki - destabilizacji fizycznej. Zdarza się, że kogoś na stałe izolują od innych więźniów. Najczęściej jednak nie dają spać i jeść. Odkrywają, co kogo najbardziej męczy. Mną na przykład dodatkowo cały czas potrząsali. W 2021 roku celem funkcjonariuszy było jeszcze to, by wszyscy polityczni napisali wnioski o łaskę. Teraz - jak mi się wydaje - głównym celem jest zniszczyć myślących inaczej, a nawet pozbawić życia.
Przyznaje, że sama była pozbawiana prawa do snu.
Półtorej godziny po rozpoczęciu ciszy nocnej wylewali na mnie wiadro zimnej wody. Dodatkowo wlewali na przykład wodę do butów. W nocy walili do drzwi i krzyczeli pod celą. Robili też wszystko, bym późno szła spać - kazali mi w nieskończoność sprzątać cały oddział. W związku z tym nie było też czasu na jedzenie, które w porcjach wydzielali w określonych porach. Często udawało mi się tylko napić trochę wody z kranu, między obowiązkami, które na mnie nałożono- wspomina.
Mitkiewicz zachowała jednak jedno dobre wspomnienie z tamtego czasu. Przede wszystkim zapamiętam kobiety, więźniów politycznych, z którymi poznałam za kratami. Za nimi mogłabym pójść wszędzie. Bardzo je cenię za to, co przeżyły i przeżywają do dziś - zaznacza.
Oceniając szanse na uwolnienie przez Łukaszenkę więźniów politycznych, podkreśla, że najważniejsza jest międzynarodowa presja. Przede wszystkim na Chiny.
Kiedy tylko Polska zaczęła wykorzystywać tę metodę, Łukaszenka zwolnił pierwszych więźniów politycznych. Same sankcje nie wystarczają, natomiast nacisk na Pekin - tak - twierdzi, przyznając, że wątpi, iż na zawsze wróci na Białoruś.
Białoruś musiałaby się zmienić. Na dziś mamy tam 1864 rok. Łukaszenka cofnął państwo do XIX wieku, aby to naprawić potrzeba co najmniej 25 lat. Czeka nas bardzo dużo pracy, a być może trzeba ją będzie wykonać stąd, z Polski - podsumowuje.
Kolejny rozmówca naszego reportera, Andriej, trafił do więzienia w 2021 roku. Od 2020 uczestniczył w pokojowych protestach.
Pewnego razu zebraliśmy się przed blokiem. Byli tam mieszkańcy mojej dzielnicy. Staliśmy, chodziliśmy, pojawiły się różne hasła. Na to przyjechali funkcjonariusze milicji. Zaczęli wszystkich rozganiać, bić. Ludzie się rozbiegli, ja uciekłem do domu. Po jakimś czasie, już w 2021 roku, zatrzymali mnie - mówi.
Wspomina również przebieg swojego zatrzymania: Przyszli rano. Podjechali pod moją klatkę busem i osobówką. Zadzwonili domofonem, że były zgłoszenia o hałasie w domu i chcą to zweryfikować, poprosili, żebym wyszedł. Odpowiedziałem, że później, bo teraz śpię. Dzwonili znowu, więc wyszedłem do nich. Wtedy mnie powalili na ziemię, założyli kajdanki i wrzucili na podłogę furgonetki. Znów używali siły i żądali, żeby się przyznawał, że biłem funkcjonariuszy, że rzucałem kamieniami. Nic takiego nie miało miejsca, więc się nie przyznawałem.
W sprawie zatrzymanego wszczęto śledztwo - z artykułu dotyczącego udziału w nielegalnym zgromadzeniu. Andriej mówi, że cały dzień spędził na milicji.
Bardzo dużo osób mnie przesłuchiwało. Następnie zastosowali wobec mnie areszt na trzy doby, który potem został przedłużony. Siedziałem w areszcie w Homlu. Tam było bardzo dużo więźniów politycznych. Po pewnym czasie wszczęli wobec mnie jeszcze jedno śledztwo w sprawie napaści na funkcjonariuszy. W tym postępowaniu miało występować dziewięciu pokrzywdzonych. Twierdzili, że mają straty moralne. W sądzie stwierdzili, że bali się o swoje zdrowie i życie podczas interwencji, stąd wynikają ich straty moralne. Powiedzieli też, że mnie nie znają - opowiada rozmówca Krzysztofa Zasady.
Sąd skazał Andrieja na 3 lata pozbawienia wolności. Trafił do zakładu karnego numer 15 w Mohylewie.
Spotkałem tam mnóstwo ludzi, przywozili coraz to kolejnych. Kiedy przyjechałem, w kolonii było mniej więcej 1800 osób, w tym politycznych 70-80. Gdy mnie przywieźli, rozpoczynała się wojna na Ukrainie. Przechodziłem kwarantannę z jeszcze jednym więźniem politycznym i od razu zamknęli nas do karceru, bo wymieniliśmy kilka zdań na temat tej wojny. Usłyszeli to i trafiliśmy do izolatora karnego. Tam było strasznie. To był koszmar. Siedzisz w niewielkim pomieszczeniu, nie masz niczego i nie wiesz, co się dzieje na zewnątrz - wspomina.
Andriej spędził w izolatce karnej 10 dni. Oprócz niego było tam sześciu więźniów politycznych. Między innymi Dima Iwaszkow, który pracował w sztabie Swiatłany Cichanouskiej.
Z nim się zaprzyjaźniłem. Po trzech dniach wysłali mnie do rozładowywania ziemniaków. Worki były bardzo ciężkie, naderwałem plecy i do dziś mam pozostałości po tej kontuzji. Nie mogę podnosić ciężarów - opowiada.
Pytany o to, jak wygląda normalny dzień w kolonii karnej opowiada: Pobudka była o szóstej rano. 15 minut mieliśmy na ogarnięcie się i musieliśmy już wyjść na zewnątrz. Trwało wietrzenie pomieszczeń. Przed celami staliśmy jakieś dwadzieścia minut. Potem było sprzątanie, a przed śniadaniem około 7:00 - sprawdzanie. Po posiłku prowadzili nas do pracy, która trwała do 16:00. Odzyskiwaliśmy złom, między innymi z kabli. Warunki były okropne. Wszyscy cały czas byli brudni, aż czarni. Sala miała jakieś sto metrów kwadratowych, a pracowało tam od 100 do 150 osób. Wszyscy z nożami. Do tego była jedna drewniana maleńka toaleta. Cały czas był też chemiczny zapach, nie było czym oddychać, nie mieliśmy żadnych masek. Dawali nam je jedynie, gdy przyjeżdżała jakaś kontrola, by sprawiać wrażenie, że wszystko jest zgodnie z przepisami. Ja nie mogłem tak pracować, jednak nie można było odmówić, bo groził za to karcer.
Andriej trafił do izolatki jeszcze cztery razy. Podkreśla, że warunki w nich są fatalne. Pomieszczenie, do którego się trafia, ma cztery na dwa metry i mieści najczęściej cztery łóżka.
Pobudka jest o piątej. Trzeba wstać z tych łóżek, a to są takie półki rozkładane ze ściany. W ciągu dnia muszą być złożone. Rozkładane są o 21:00, wtedy można się położyć prosto na deskach, na których nie ma niczego. Zimą nie ma możliwości spania. Po prostu się chodzi i rozgrzewa, bo wewnątrz karceru jest jakieś zero stopni. Zakazują też spać w ciągu dnia, nie można nawet spuszczać głowy. Tam jest jeszcze maleńki stół i ławeczka. I tak siedzisz, nigdzie cię nie wypuszczają, nie wiesz, co dzieje się na świecie. Dodatkowo zamykają cię z jakimś narkomanem, albo więźniem, który ma problemy z głową, żeby ciężej było siedzieć - mówi Andriej.
Przyznaje, że strażnicy w więzieniu stosowali tortury.
Jeśli powiesz "niech żyje Białoruś", będziesz pobity, połamią ci ręce i nogi. Biją bez powodu. Na przykład więźniom politycznym wkładali ręce między framugę i drzwi, a potem trzaskali tymi drzwiami. To kończyło się złamaniem. Jedyne wytłumaczenie było takie - wystąpiliście przeciwko władzy- opowiada.
Podobnie jak Mia Mitkiewicz przyznaje jednak, że z kolonii karnej wyniósł dobre wspomnienie o więźniach politycznych, których tam spotkał.
To wyjątkowo mądrzy ludzie. Zapamiętałem też, że tam pracują strażnicy, którzy po prostu wypełniają rozkazy i wiedzą, że to niezgodne z prawem. Chociażby nagminne wyłudzanie pieniędzy. Biorą za wszystko - możliwość widzeń, czy rozmów przez telefon, choć to nie dotyczy więźniów politycznych - mówi Andriej.
Dopytywany o to, czy zaobserwował jakieś ludzkie odruchy u funkcjonariuszy, odpowiada: Był jeden strażnik, który myślał jak my. Słyszeliśmy jak rozmawiał i wynikało z tego, że próbuje się do nas pozytywnie odnosić. Jednak kiedy przełożony mu coś nakazywał, wypełniał to - co miał innego robić? Widzieliśmy, że jest przeciw władzy, natomiast nic z tym nie zrobił, bo gdyby się przeciwstawił, spotkałaby go kara. Mogliby go posadzić, jak nas.
Andriej jest w Polsce prawie pół roku. Przyznaje, że początkowo odczuwał tu strach, zwłaszcza gdy widział policję. Z czasem jednak się to zmieniło.
Zrozumiałem, że tu są wszyscy swoi. Polacy bardzo dobrze odnoszą się do Białorusinów, dlatego w Polsce poczułem spokój - mówi.
Przyznaje, że mimo to bardzo czeka, aż będzie mógł wrócić na Białoruś. Nie wiem jednak, kiedy to mogłoby nastąpić, ale liczę na to, że wydarzy się to szybko - przyznaje.
Pomocy Białorusinom prześladowanym przez reżim Łukaszenki udziela Dom Białoruski w Warszawie.