„Nigdy, przenigdy w Oświęcimiu na obchodach nie zakładam tej symbolicznej, pasiakowej chustki. Razi mnie to. Niech sobie tam powieszą ten pasiak na pokaz. Ja niczego nie muszę udawać. Nie muszę przebierać się za więźniarkę. Ja nią byłam. Pamiętam to, ale pamiętam też, kim jestem teraz” - mówi Halina Birenbaum, polsko-izraelska poetka, pisarka i tłumaczka urodzona w 1929 roku w Warszawie. „Kiedy jest Dzień Pamięci, czyli obchody wyzwolenia, to się szykuję. Zakładam biżuterię, złoty zegarek. W obozie byłam bosa, naga, zawszona. Jak miałam wolną chwilę, to tylko zgniatałam wszy między szwami w ubraniu. Kiedyś ubrałam sobie złoty łańcuszek i pierścionek, i stanęłam przed lustrem. Pomyślałam: to ja. To też ja” - dodaje w rozmowie z Magdaleną Olejnik z RMF FM przy okazji 80. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz.
Halina Birenbaum przyszła na świat w 1929 roku w Warszawie. Gdy na stolicę spadły pierwsze bomby, miała dokładnie 10 lat. Wtedy rozpoczęła się jej - jak sama określa w rozmowie z RMF FM - „kariera wojenna”. Mimo że jest poetką, a także od lat edukuje młodzież, opowiadając w różnych krajach i w różnych językach o ludobójstwie i swoich doświadczeniach, robi to bez martyrologii i bez ckliwego, emocjonalnego naddatku.
Była więziona w getcie warszawskim, a potem w czterech obozach koncentracyjnych. Najpierw trafiła na Majdanek (do obozu w Lublinie), dalej do Auschwitz-Birkenau (do Oświęcimia), kolejno do Ravensbrück (sto kilometrów na północ od Berlina) oraz do Neustadt-Glewe (około stu dwudziestu kilometrów od Hamburga).
Przy okazji 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz, 27 stycznia 2025 roku, swoje wspomnienie - mimo upływu dziesiątek lat niezatarte - rozpoczyna od reminiscencji wagonu, do którego została wepchnięta, by po ponad 30 godzinach wysiąść w Auschwitz-Birkenau.
Wzięli nas do pociągu. Ja i moja bratowa trafiłyśmy do jednego z wagonów towarowych. Dali po pół bochenka chleba. To było tak dużo! W wagonie trzeba było siedzieć rzędami z rozkraczonymi nogami i „jedna w drugiej”, żeby się jak najwięcej zmieściło. Nie można było szpilki wetknąć, każdy milimetr miejsca był wykorzystany. Wiele było tych rzędów. Nie wolno było zmienić pozycji. To był sierpień, było gorąco.
Moja podróż do Auschwitz trwała trzydzieści parę godzin - bez wody, bez siusiu, bez możliwości załatwienia się. Nie wolno się było ruszyć. To było uczucie, jakby w ciało wbijały się igły. I tak dni, i noce. Nigdy nie przypuszczałam, że siedzenie może być taką męką. A przecież na Majdanku nie dawali nam usiąść, kazali pracować, rozbijając duże kamienie na małe. Albo siedzieć na trawie i przesuwać się, wyrywając chwasty blisko drutów. To było bardzo niebezpieczne. Wtedy myślałam, że chociaż to niebo nade mną należy do mnie. Wydawało mi się, że jestem wolna.
W wagonie, w rzędzie obok mnie, była kobieta, która „w nogach” miała swoją córkę. Pamiętam; taka ładna dziewczynka. Później w Oświęcimiu się z nią zaprzyjaźniłam, nazywała się Sabina. Ta jej matka poruszyła się, próbowała wstać. W wagonie z nami jechało dwóch… To nie byli esesmani, ale tacy wermacht… Jeden wstał, wziął karabin i wystrzelił do niej. Myślałam, że tylko tak grozi. Strzelił w skroń, a ona jakby wpadła na ramiona tej córki. Ta zaczęła płakać. Niemiec usiadł, odłożył karabin i tylko warknął: „Milcz, ty też zdechniesz! Wyrzucić trupa”. Wtedy już wiedziałam, że nie jadę do żadnego „obozu pracy”. To był Auschwitz. Oświęcim. Słyszałam te nazwy jeszcze w Warszawie, jak dzieci mówiły, że to najstraszniejsze miejsce na świecie. Potem w pociągu powiedzieli, że to nie Auschwitz, tylko Birkenau. Myślę sobie: Ach, Birkenau, Brzezinka. To jest takie ładne drzewo, to chyba ja nie jestem w tym strasznym Auschwitz (Birkenau było częścią Auschwitz; znajdowały się tam baraki kobiece - przyp. red.). Tak się pocieszałam.
Ale potem zobaczyłam ogrom tych baraków i błoto, i szarość tego błota, i ludzi z ogolonymi głowami, i nie wiadomo, czy to mężczyzna, czy kobieta, czy dziecko, czy starzec. Jedna masa w jakiś takich drewniakach okropnych i w takiej odzieży… Jeden rękaw czarny, drugi czerwony. Nie tam pasiaki. Te słynne pasiaki to były głównie na początku i tylko w "lepszych" pracach. Większość ludzi miała na sobie rzeczy, które pozostawały po zagazowanych. Miałam prawie 14 lat, gdy mnie przywieźli.
Nigdy, przenigdy w Oświęcimiu na obchodach nie zakładam tej symbolicznej, pasiakowej chustki. Razi mnie to. Niech sobie tam powieszą ten pasiak na pokaz. Ja niczego nie muszę udawać. Nie muszę przebierać się za więźniarkę. Ja nią byłam. Pamiętam to, ale pamiętam też, kim jestem teraz.
Gdy przyjeżdżam do Polski, do Oświęcimia, stoję przy moim baraku, to czuję się szczęśliwa i wolna, opowiadam, jestem. Kiedy jest Dzień Pamięci, obchody wyzwolenia, to się szykuję. Zakładam biżuterię, złoty zegarek. W obozie byłam bosa, naga, zawszona. Jak miałam wolną chwilę, to tylko zgniatałam wszy między szwami w ubraniu. Ostatnio ubrałam sobie złoty łańcuszek i pierścionek, i stanęłam przed lustrem. Pomyślałam: to ja. To też ja.
W tym roku nie przyjeżdżam do Polski z okazji 27 stycznia, ale byłam na obchodach wyzwolenia kilka razy. W 2015 roku, potem jeszcze łącząc się online. W zeszłym roku byłam też. Uroczystość odbywała się w moim baraku - 27. bloku. To był blok, gdzie byłam najdłużej i gdzie zaraz za drutami była komora gazowa i krematorium, ten wysoki komin. Miałam więc przed sobą rampę (miejsce przy torach, na którym wysiadali przywożeni do obozu ludzie i gdzie były przeprowadzane selekcje - przyp. red.), a z lewej strony ten komin, z którego szedł ogień i dym. I tak prawie przez dwa lata. Ten barak w zeszłym roku został odresturowany. Ci, którzy go przez kilka lat remontowali i konserwowali, nigdy nie widzieli człowieka, który tam naprawdę był. To było dla nich bardzo ważne.
Miałam w Oświęcimiu taką przybraną matkę. W obozach niektóre starsze kobiety (tzn. starsze od Haliny Birenbaum wtedy; nastolatki, kobiety młode i w średnim wieku; nie te w podeszłym wieku, bo one nie przechodziły selekcji i trafiały do komory gazowej - przyp. red.) pełniły funkcję matek. Nazywała się Preissowa, miała córkę Ruśkę. Kiedy strzelali do mnie, to Ruśka stała obok.
Tam było wszystko takie brudne. Co kto miał, to czasem ukradli. Kiedyś - był listopad, zimno, wiatr, deszcz, błoto - zabrali nas do łaźni. Ukradli mi wtedy całą odzież i buty. Bosa i prawie naga, bez majtek. Poszłam do Preissowej. Była służącą blokowej (kierującej jednym z bloków więźniarskich - przyp. red.) na bloku 13. Wynosiła wiadra, do których blokowa się załatwiała. Chodziła do ustępu i tam wylewała zawartość. Dostawała od blokowej coś dodatkowego do ubrania, coś więcej do jedzenia. Jak coś mi ukradli, to szłam do niej i ona mi to dawała, ratowała mnie. Buty ukradli mi jeszcze wielokrotnie, trzy czy cztery razy. Preissowa w końcu na mnie nakrzyczała: „Jak można dać sobie ukraść buty?!”. W końcu, za którymś razem, ja też zabrałam buty komuś. Stały rzędem, wzięłam pierwsze lepsze. Do pracy szłyśmy trzy kilometry, mogłam chodzić w za dużych czy za małych, nieważne.
Jeszcze wcześniej, ale to było na Majdanku, po przywiezieniu do obozu, gdzie trafiłam z moją bratową, 20-letnią Helą, zapytałam ją: „gdzie jest mama?”. Powiedziała, że nie ma mamy. „Teraz ja jestem twoją matką”.
Byłam bardzo, bardzo chora. Polki dostawały paczki z domów. Była taka sztubowa Stasia (sztubowa to więźniarka funkcyjna, jej zadaniem było pilnowanie porządku w baraku i podział żywności - przyp. red.). Raz mogła sobie ugotować makaron z paczki, którą dostała z domu. Przez całą długość baraku przechodził taki długi, wąski piec i jak ktoś miał garnuszek, to można było sobie coś tam ugotować. I Stasia dała mi wtedy wodę z tego makaronu. To było takie ciepłe i słone... To było coś wspaniałego. A reszta - wciąż paskudna zupa z brukwi. Brukiew paskudna taka, przestarzała, nieumyta, jak drzewo drewniane to było.
To smak, a zapach - tak, zapach to był krezol (środek o działaniu bakterio-, insekto- i grzybobójczym - przyp. red.). Pierwszego dnia, jak przyjechałam do Auschwitz, do Birkenau, przed barakiem sypali chlor. I ten zapach tak mnie przeraził i przestraszył; tak jak śmierć. Chlor rozsypany wszędzie to śmierć. O, jak ja to pamiętam... Potem zapach z krematorium, swąd palonego mięsa. To też pamiętam i dużo o tym piszę. Zawsze widzę ten ogień przed sobą i ten dym, czarny. Słup ognia, że w nocy - tak sobie kiedyś pomyślałam - że teraz jest tak widno, że można by było czytać książkę. Tak raz mnie napadła, taka myśl. Dużo miałam takich myśli, na przykład: to nie jest deszcz, to są ludzie. Deszczu nie zatrzymasz; jak leje, to leje, a człowiek - choćby sobie coś wyznaczył - zawsze może zmienić decyzję. Raz był taki wielki deszcz, kazali nam klęczeć w błocie.
Dużo tłumaczyło się snów. Na wyzwolenie myśmy się przygotowywały setki razy. A, już Rosjanie są blisko. O, tylko Rosjanie. O, już są tu, już są tam. Śniły ci się buty, to znaczy, że już na pewno wychodzimy, że już widać drogę. Ryby - o, to już na pewno wolność.
Co roku 1 stycznia obchodzę swoje drugie urodziny. 1 stycznia 1945 roku zostałam postrzelona z wieżyczki wartowniczej przez niemieckiego wachmana. O mało mnie nie zabił, chybił. Trafił w rękę i uszkodził mi jeden z nerwów odpowiedzialny za poruszanie dłonią. Kula utkwiła mi w plecach, koło płuc, koło kręgosłupa. Byłam już tylko taka, „żeby mnie zabić”. 1 stycznia 1945 roku w obozie już nie było krematorium ani selekcji. Jak chorzy leżeli na rewirze (w obozowym „szpitalu” – przyp. red.), to przychodził doktor, esesman, i zabijał. Podszedł do mnie inny Niemiec, doktor, ale on mnie nie zabił, tylko posłał do „szpitala” w Männerlager, w obozie męskim, żeby mi tę kulę wyjęli. Widocznie pod koniec chciał zrobić „coś dobrego”. Oni wtedy byli przegrani, Rosjanie już byli w Krakowie. Leżałam tam, w szpitalu, do 18 stycznia. Potem poszłam w marszu śmierci i byłam jeszcze w dwóch obozach. Ravensbrück i Neustadt-Glewe.
Całe moje życie przechodzę wojnę. Od 10. roku życia w Warszawie, od września 39’ do 45’ roku. W 47’ przyjechałam nielegalną drogą do Izraela i znów wojna. Wszystkie kraje arabskie na nas napadły. Potem kolejne wojny, teraz - co robi Rosja. Wojny z przerwami. Pauza. Wstajesz, pozbierasz się i znowu wojna, każda w innym wydaniu. Niemcy nie gwałcili, to było „Schande”, hańba rasowa, ale wyprowadzali nas na ulicę i do pociągu; kazali umierać w obozach, nie w swoich mieszkaniach, nie w swoich łóżkach.
Ciągle przygotowywałam się na śmierć. Cały czas się przygotowuję, do dzisiaj. Często mówię: „ja już umieram”, a mój syn odpowiada: „ty ciągle umierasz; już tyle lat”. Ale jednocześnie boję się śmierci, bardzo. Zawsze mi się śni, że błądzę i nie mogę trafić do domu. Zawsze śni mi się coś, co nie ma wyjścia z tego. Ciągle tak. Że pukają do drzwi, a ja nie mogę uciec. Albo, że jestem gdzieś, chcę wziąć taksówkę, ale nie pamiętam adresu. I budzę się, i tak… Raz to nawet spadłam z łóżka. Kiedyś śniło mi się też, że jestem na przyjęciu, je się takie dobre rzeczy, ciasta, pełno jedzenia - i gryzę. I budzę się, i mam puste usta. Śni się też mama, która do mnie przyjeżdża i wszystko jej tłumaczę, jak się coś mówi, jak się coś nazywa. Wszystkiego na nowo ją uczę.
Nie uważam obozu za traumę, ale wszystko pamiętam, słowa, kolory, dźwięki. Przez całe życie o tym opowiadam. W 1966 roku napisałam mój pamiętnik, książkę „Nadzieja umiera ostatnia". Jest teraz wydana w 11 językach, a nie chciano jej wydać przez 17 lat. W Ameryce powiedzieli, że to jest „potężne”, ale że to nie jest literatura. Że ja tego nie wymyśliłam, że to było naprawdę, a literaturę to trzeba stworzyć, wymyślić samemu. Tak, ja nie stworzyłam Auschwitz, ja je odtworzyłam. Dokładnie, za dokładnie.
Halina Birenbaum, "Numer na moim ramieniu"
Chciałam napisać coś
o numerze wyrytym
na ramieniu - mój dowód osobisty z Oświęcimia
On jest w moim mięsie
ze mną wciąż i tak już
od lat. Nie zbladł, nie wypłowiał
żadna cyfra się z niego nie wymazała
Czy on mi przeszkadza? Nie, mnie nie
jestem już tak przyzwyczajona
jakbym go miała od urodzenia
Ale czasem, gdy zwraca uwagę
kiedy znajduję się w obcym gronie
i spoglądają na niego
płoszy
Nie lubię być w centrum uwagi
Czuć badające spojrzenia, ciekawskie, zgadujące
napiętnujące
W takich chwilach kłopotliwych pytań
pełnych politowania
(albo jeszcze gorzej pełnych zainteresowania -
wysokością odszkodowania opłacanego przez Niemców)
Pragnę, żeby zawsze panowała zima, gdyż
wtedy wszystko zakrywają długie rękawy