Dziś mija 10 lat od katastrofy w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej. 1030 metrów pod ziemią w wybuchu metanu i pyłu węglowego zginęło tam 23 górników. Był to jeden z najtragiczniejszych wypadków we współczesnym polskim górnictwie.
Większość przedstawicieli kopalni, którym prokuratura przedstawiła zarzuty w związku z tą sprawą została już prawomocnie osądzona. Wciąż trwa proces trzech głównych osób z ówczesnego dozoru.
Katastrofa w Halembie była największą tragedią w polskim górnictwie od blisko 30 lat. Doszło do niej 21 listopada 2006 r. podczas likwidowania ściany wydobywczej 1030 m pod ziemią. Górnicy, którzy zginęli, mieli za zadanie wydobycie wartego miliony zł sprzętu. Większość ofiar tragedii to pracownicy firmy Mard, która na zlecenie kopalni prowadziła prace likwidacyjne.
Według prokuratury pracownicy byli kierowani do prac mimo przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu, w kopalni fałszowano też dokumentację i próbki pyłu węglowego - aby wykazać, że był on neutralizowany pyłem kamiennym. Obrona przekonywała, że to, co zdarzyło się w Halembie było zdarzeniem losowym, niezależnym od ludzi.
Z ustaleń śledztwa, zamkniętego przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach w czerwcu 2008 r. wynika, że do wybuchu doszło na skutek zaniechania profilaktyki przeciw zagrożeniom naturalnym. Po zapaleniu i wybuchu metanu w wyrobisku wybuchł pył węglowy, czyniąc spustoszenie i zabijając większość ofiar tragedii.
W całej sprawie oskarżonych zostało łącznie 27 osób, część z nich od razu dobrowolnie poddała się karze. Na ławie oskarżonych w pierwszym procesie zasiadało 17 mężczyzn. W styczniu 2015 r., po ponad sześciu latach, Sąd Okręgowy w Gliwicach na 3 lata więzienia skazał b. szefa działu wentylacji Marka Z., oskarżonego o sprowadzenie katastrofy. 14 innych oskarżonych, wśród nich b. dyrektor kopalni Kazimierz D., usłyszało wówczas wyroki w zawieszeniu, dwóch uniewinniające.
Marek Z. jako jedyny został wówczas skazany na karę bezwzględnego pozbawienia wolności (prokuratura domagała się dla niego ośmiu lat). Pozostali dostali kary pozbawienia wolności w zawieszeniu, także b. dyrektor, dla którego prokuratura chciała siedmiu lat więzienia bez zawieszenia.
W lutym br. rozpoznający odwołania od wyroku z I instancji Sąd Apelacyjny w Katowicach w części uchylił tamten wyrok - do ponownego rozpoznania skierował sprawy Marka Z. (skazując go już prawomocnie na cztery miesiące więzienia za to, że już po katastrofie kazał podwładnemu fałszować dokumentację dotyczącą odczytu stężeń gazów w kopalni), Kazimierza D. i Jana J. - b. naczelnego inżyniera kopalni, który sprawował też funkcję zastępcy kierownika ruchu zakładu. Ich ponowny proces rozpoczął się kilka tygodni temu. Orzeczenia wobec pozostałych są już prawomocne.
Rozpoznając sprawę sąd apelacyjny zwracał uwagę, że na pracodawcy ciąży obowiązek stworzenia pracownikowi bezpiecznych warunków pracy, co jest szczególnie ważne w kopalniach. Kierownictwo takiego zakładu ma obowiązek przewidywania niebezpiecznych sytuacji, a górnicy mają prawo oczekiwać, że kierownictwo wywiązuje się ze swoich obowiązków - wskazał sąd i podkreślił, że rachunek ekonomiczny nigdy nie może być ważniejszy od bezpieczeństwa pracowników.
Zgodnie ze wskazaniem sądu apelacyjnego, w nowym procesie sąd zasięgnie opinii biegłych, którzy mają wypowiedzieć się na temat dokładnej przyczyny wybuchu metanu i pyłu węglowego. Specjaliści wskazywali na różne możliwe przyczyny, także naturalne, niezależne od człowieka - np. iskrzenie z opadających skał lub pożar endogeniczny. Od ich opinii będzie zależała ostateczna kwalifikacja czynów przypisywanych trójce oskarżonych.
Prokuratura podkreśla, że dozór kopalni miał pewną świadomość istniejącego zagrożenia, a mimo to kierował do prac pracowników, przy których to zagrożenie nawet się potęgowało.
(mn)