Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim wszczęła postępowanie w sprawie uzyskania dostępu do telefonu senatora Krzysztofa Brejzy. Zawiadomienie w tej sprawie polityk Koalicji Obywatelskiej złożył prawie cztery miesiące temu. "To jedyna prawidłowa decyzja, jaką mogła podjąć nawet najbardziej upolityczniona prokuratura" - skomentował Brejza w rozmowie z RMF FM.
Prawie cztery miesiące zajęło Prokuraturze Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim podjęcie decyzji, czy wszcząć postępowanie w sprawie zhakowanego telefonu Krzysztofa Brejzy. Zawiadomienie w tej sprawie złożył on sam.
O wszczęciu postępowania poinformował rzecznik tej prokuratury Maciej Meler. Jak dodał, wynika to z konieczności przeprowadzenia w tej sprawie czynności o charakterze procesowym.
"To jedyna prawidłowa decyzja, jaką mogła podjąć nawet najbardziej upolityczniona prokuratura. Przypomnę, że minęły prawie 4 miesiące i nie zmienia to smutnego faktu, że prokuratura pozostawała w bezczynności. Składaliśmy dwa zażalenia na bezczynność prokuratury" - mówi RMF FM Krzysztof Brejza.
Jego zdaniem, decyzja prokuratury wynika z powagi sprawy i siły dowodów.
"Dosłaliśmy przetłumaczoną ekspertyzę Citizen Lab, dosłaliśmy informację o badaniach kryminalistycznych Amnesty International, zawiadomienie było bardzo mocne i będziemy przyglądać się, czy prokuratura będzie prowadzić sprawę dalej z politycznego kalendarza, czy też wzniesie się ponad politykę i będzie kierować się przepisami prawa" - powiedział polityk w rozmowie z naszym dziennikarzem Krzysztofem Zasadą.
Brejza "ma głębokie wątpliwości, czy sprawa zostanie wyjaśniona".
"Jeśli prokuratura będzie nam to sabotowała, będziemy (z żoną - red.) kierować się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka" - zapowiedział.
Agencja Associated Press podała, powołując się na ustalenia działającej przy Uniwersytecie w Toronto grupy Citizen Lab, że za pomocą opracowanego przez izraelską spółkę NSO Group oprogramowania Pegasus inwigilowani byli: senator Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Brejza, adwokat Roman Giertych i prokurator Ewa Wrzosek.
Według ekspertów, do telefonu Krzysztofa Brejzy włamano się 33 razy w okresie od 26 kwietnia do 23 października 2019 roku. W tym okresie odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego oraz do Sejmu i Senatu. Brejza startował do Parlamentu Europejskiego, jednak się nie dostał. W wyborach parlamentarnych pełnił funkcję szefa sztabu wyborczego Koalicji Obywatelskiej.
Krzysztof Brejza przyznał w rozmowie z RMF FM, że już wcześniej miał podejrzenia co do tego, że jego telefon może być podsłuchiwany.
"Podejrzenia miałem techniczne, ponieważ były problemy z łączeniem się z tym telefonem, ale podejrzenie miałem bardzo wysokie, kiedy już w drugiej części kampanii, na koniec sierpnia, telewizja rządowa zaczęła publikować moją prywatną korespondencję, żeby we mnie uderzyć i uderzyć w sztab wyborczy. I to się im udało. Prace sztabu zostały sparaliżowane i kiedy odnalazłem stary telefon okazało się, że rzeczywiście oni publikowali moją wykradzioną korespondencję z tego telefonu. Korespondencję pochodzącą sprzed wielu lat - SMS-ową przerabiali na maile, pozamieniali nadawcę z odbiorcą i tego typu fałszywkami, spreparowanymi materiałami, uderzono we mnie, jako szefa sztabu Koalicji Obywatelskiej" - mówił w rozmowie z reporterem RMF FM Rochem Kowalskim.
"Moje życie do dziś jest na serwerach obcego państwa i tu jest kolejny poziom przestępstw popełnionych przez tę władzę. Ekspert Citizen Lab mówi, że nie rozpoznał nigdzie na świecie tak wielkiej determinacji w podsłuchiwaniu. Nie spotkał się z tym, by podsłuch był cały czas, bez przerwy przez sześć miesięcy" - mówił Brejza w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną".
Polityk KO podkreślił, że nie było żadnych podstaw, aby go inwigilować. "Przecież ja nie byłem podejrzany, nie toczyło się postępowanie przeciwko mnie, nie miałem żadnych zarzutów. Musieli więc wyłudzić zgodę sądu na podsłuchiwanie mnie. To wszystko było szyte bardzo grubymi nićmi" - oświadczył.
Dziś przed senacką komisją ds. Pegasusa Marian Banaś, prezes Najwyższej Izby Kontroli oświadczył, że "padł ofiarą inwigilacji".
"Przykładem wykorzystania materiałów z nielegalnej inwigilacji jest wniosek o uchylenie mi immunitetu, który wkrótce będzie rozpatrywany przez sejmową komisję regulaminową i spraw poselskich. Chociaż nadal posiadam immunitet, to wniosek zawiera fragmenty tendencyjnie cytowanych wiadomości z mojej prywatnej skrzynki mailowej" - argumentował.
Banaś zaznaczył, że po raz pierwszy po 1989 roku inwigilacja spotkała go w 2017 roku, podczas remontu mieszkania. Wtedy - według niego - służby Krajowej Administracji Skarbowej zauważyły, że w lokalu znajdują się kable, które służą do ewentualnego podsłuchu.
"Do drugiego incydentu doszło w 2018 roku. Kiedy to podjęto próbę włamania się do mojego prywatnego telefonu, by przejąć z niego wszystkie treści. Oczywiście ten telefon został całkowicie zniszczony, a moi informatycy z KAS stwierdzili w sposób jednoznaczny, że to była próba włamania się do mojego telefony przez specjalne służby" - podkreślił.
Prezes NIK o inwigilację obwinił Mariusza Kamińskiego. "To były działania służb specjalnych, a konkretnie (szefa MSWiA) pana Mariusza Kamińskiego, który chciał mieć pełną kontrolę przed NIK" - powiedział.
Marian Banaś poinformował, że podjął decyzję o niezwłocznym wszczęciu pilnej kontroli doraźnej NIK w zakresie nadzoru państwa nad służbami specjalnymi.
Jak zaznaczył, w pewnym sensie inicjatorem tej kontroli jest prezes PiS Jarosław Kaczyński. "Osobiście uważam, że Jarosław Kaczyński jako wicepremier ds. bezpieczeństwa powinien na wezwanie kontrolerów NIK stawić się w siedzibie NIK i złożyć obszerne zeznania jako świadek pod rygorem odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Wicepremier ds. bezpieczeństwa powinien odpowiedzieć na pytania dotyczące nielegalnej i masowej inwigilacji Polek i Polaków" - powiedział Banaś.
Senacka komisja nie ma uprawnień śledczych jak komisja śledcza, którą może powołać Sejm. Szef tej komisji zapowiadał, że choć Senat nie ma uprawnień śledczych, to komisja będzie wzywać przedstawicieli organów państwowych zajmujących się służbami specjalnymi. Oprócz przedstawicieli instytucji państwowych, komisja zamierza wzywać ekspertów, prawników i specjalistów od działań służb specjalnych.
Senatorowie PiS nie biorą udziału w pracach komisji. Jak podkreśliła rzeczniczka PiS Aneta Czerwińska komisja "to polityczna hucpa". Jej zdaniem szefowi NIK chodzi o wymuszanie na Jarosławie Kaczyńskim rozwiązania swoich prywatnych problemów. "Banaś nie pierwszy raz stosuje takie zagrywki" - stwierdziła.