Według historyków zajmujących się rzezią wołyńską tylko 5 proc. zamordowanych zostało odnalezionych i pochowanych w indywidualnych, czy zbiorowych mogiłach. Pozostali wciąż nie mają miejsca doczesnego spoczynku. Naukowcy szacują, że podczas pogromów mogło zginąć około 60 tysięcy Polaków - zostali zamordowani przez Ukraińską Powstańczą Armię. Niestety w miejscach ich upamiętnienia na Wołyniu takiej informacji nie znajdziemy. Ukraińcy nie zgadzają się z nazwaniem zbrodni "ludobójstwem".

Dawne Ostrówki i Wola Ostrowiecka na Wołyniu. To nieopodal obecnego ukraińskiego Lubomla. Pierwsze szczątki pomordowanych odnaleziono tu 27 lat temu. Powstał cmentarz, na którym udało się je pochować, ale tylko część pomordowanych. Jak mówi dr Leon Popek z lubelskiego oddziału IPN, najwyżej 2/3 z nich odnaleziono.

Są groby, niektóre imienne, jest też mogiła zbiorowa i pomnik. To duży, kamienny krzyż, a na nim informacja tylko o tym, że Polacy zginęli 30 sierpnia 1943 roku. Nie ma słowa o tym, że zostali zamordowani przez UPA. Na to nie zgodziła się strona ukraińska. Pomimo wcześniejszych ustaleń do tej pory Ukraińcy nie zgadzają się na wmurowanie kolejnych tablic z nazwiskami wszystkich pomordowanych w tym miejscu ludzi, których według szacunków było tu ok. 600. 

Gdzieniegdzie widać murowane białe nagrobki z nazwiskami. Wiele drewnianych krzyży jest bezimiennych. Po wypalonych zniczach i zwiędłych kwiatach widać, że od czasami zaglądają tu Polacy. A nie jest tu łatwo trafić. O ile przy głównej trasie po wjeździe na Ukrainę przez przejście graniczne w Dorohusku stoi drogowskaz wskazujący kierunek na Memoriał Ostrówki, o tyle później nie ma już ani jednego.

Ostrówki wielkim cmentarzem

To niejako symbol tego, co wydarzyło się podczas rzezi. O tym, że w tym miejscu była wieś przypominają jedynie krzyż na środku pola, a obok niego dwie figury Matki Bożej. Jedna oryginalna, bez głowy i rąk. Kiedyś zepchnięta spychaczem. Druga - ufundowana przez Ukraińców replika zniszczonej figury.

Stoją tuż obok bzu, który rósł na terenie dawnego kościoła. To właśnie do niego banderowcy zagonili kobiety i dzieci. Chcieli je spalić, ale wystraszyli się Niemców, którzy byli w okolicy. 231 kobiet i dzieci przegonili więc 3 kilometry dalej, wykopali rów i mordowali tym, co mieli pod ręką. Najczęściej siekierami, młotami i narzędziami polowymi. Z tej rzezi ocalało kilkoro dzieci, które matki przykryły własnymi ciałami. Miejsce, w którym dokonano morderstwa historycy nazwali "Trupim Polem".

W podobnym czasie banderowcy wymordowali mężczyzn. Miejscowi Polacy spodziewali się ataku. Gdy nocą szli banderowcy, oni uciekli do lasu. Rano wrócili do gospodarstw, niestety pojawili się też Ukraińcy. Pod pretekstem założenia wspólnej partyzantki przeciwko Niemcom sprowadzili mężczyzn do jednej ze stodół, gdzie miała się odbyć komisja lekarska.

Zginęli od młota do ubijania bydła

Za stodołą czekał już wykopany dół - wszyscy zginęli. 243 osoby, żadna nie straciła życia od kuli karabinowej. Mężczyźni byli mordowani głównie młotami do zabijania bydła. Na czaszkach podczas ekshumacji znaleziono charakterystyczne trójkątne ślady.

W czasach ZSRR w miejscu Ostrówek i Kolonii Ostrówki był kołchoz. Przez dziesięciolecia pługi i brony wyszarpywały z ziemi ludzkie kości. Rozwlekały je po polach. Nikt ich nie zbierał. Zaczęto to robić dopiero na początku lat ’90, kiedy do tego miejsca zaczęli przyjeżdżać Polacy, m.in. historyk dr Leon Popek. Należałoby dokładnie zebrać ziemię na pół metra i przesiać przez sita na przestrzeni co najmniej sto metrów na sto - mówi Popek. Tam na pewno są jeszcze kości - dodaje.

Chodząc po ostrowieckiej ziemi trzeba mieć więc świadomość, że jest ona wielkim cmentarzyskiem. Co jakiś czas historycy trafiają na kolejne "doły śmierci" i odkopują szczątki.

(łł)