Żołnierze, wyposażeni w archaiczny sprzęt, wyjechali na ulice brytyjskich miast. To na nich spoczął główny ciężar gaszenia pożarów w czasie trwającego od wczorajszego wieczora 48-godzinnego strajku strażaków. To pierwszy taki protest w Anglii od ćwierćwiecza.
Jestem nieco sceptyczny, co do jakości mojej pracy, bo nie miałem szans poćwiczyć w warunkach rzeczywistych. Trochę się denerwuję z tego powodu - tak, z typowo angielską flegmą, wypowiadał się sierżant jednostek pożarowych RAF-u.
Żołnierze jeżdżą do pożarów tzw. zielonymi boginiami - ciężarówkami wojskowymi z lat 50., bo nie zdążyli przećwiczyć obsługi nowoczesnych wozów strażackich. Nic więc dziwnego, że nie zawsze docierają na czas - minionej nocy w pożarach domów zginęły już 3 starsze osoby.
Strajk stał się przyczyną sporych zakłóceń w komunikacji w Londynie. Pasażerowie musieli sobie radzić ze sporymi opóźnieniami metra - niektórzy motorniczowie w ogóle odmówili wyjazdu, tłumacząc się zwiększonym zagrożeniem pożarowym w związku z protestem.
Strażacy przyrzekli, że przerwą protest, jeżeli dojdzie do jakiegoś kataklizmu lub ataku terrorystycznego.
Strażacy domagają się 40-proc. podwyżki płac. Rząd proponuje jedynie 11 proc. i nie chce zgodzić się na więcej, ponieważ obawia się powodzi żądań płacowych w sektorze publicznym. A to mogłoby zdestabilizować gospodarkę kraju.
Tymczasem podjęcie akcji strajkowej rozważają także inni pracownicy sektora publicznego, od pocztowców do nauczycieli.
16:20