15 lat więzienia i dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów - taki wyrok usłyszał przed Sądem Okręgowym w Szczecinie Mateusz S., sprawca tragicznego wypadku w Kamieniu Pomorskim sprzed dwóch lat. 1 stycznia 2014 roku pijany kierowca uderzył w grupę pieszych i zabił sześć osób. Trzy inne osoby zostały ranne. Takiej kary, na jaką skazał Mateusza S. sąd, żądał prokurator. Rodziny ofiar tragedii chciały natomiast osądzenia go nie za wypadek, ale za zabójstwo. Sąd uznał ostatecznie, że Mateusz S. celowo wjechał w grupę pieszych "z ewentualnym zamiarem zabójstwa".
W ustnym uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że brak jest dowodów, by można było przypisać oskarżonemu bezpośredni zamiar spowodowania katastrofy i skazać go za zabójstwo. Tłumacząc zaś, dlaczego przyjął "zamiar ewentualny", sąd przypomniał, że oskarżony złamał wszelkie przepisy o ruchu drogowym: był nietrzeźwy, po zażyciu środków odurzających i prowadził pojazd z prędkością niebezpieczną w centrum miasta. Zdaniem sądu, Mateusz S. godził się więc na to, że doprowadzi do katastrofy, a wykonując skręt w prawo - że znajdzie się na chodniku. Natomiast "skutek jego działań w postaci śmierci 6 osób jest objęty nieumyślnością" - uznał sąd.
Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych w procesie, mec. Zbigniew Bogucki żądał dla oskarżonego 25 lat więzienia. Podkreślał, że S. musiał przewidywać i godzić się na skutki swego czynu, powinien więc odpowiadać za zamiar ewentualnego zabójstwa. Jak dodał, nie widzi w jego postępowaniu okoliczności łagodzących.
Sam oskarżony prosił o wybaczenie i wyrażał żal. Jeszcze raz chciałbym przeprosić za to, co się stało. Przepraszam, że uległem prośbie Adrianny (ówczesnej partnerki oskarżonego - przyp. red.) i wsiadłem do samochodu. Powinienem podejrzewać, że nie jestem trzeźwy. Nie jestem zdemoralizowanym chłopakiem, nie chciałem nikogo zabić. Chciałbym mieć możliwość zadośćuczynić tym, którzy przeżyli wypadek. Żyję z tym, co się stało. Tego się nie da zapomnieć - mówił przed sądem w swym ostatnim słowie.
Ten czyn powinien być zakwalifikowany jako wypadek ze skutkiem śmiertelnym oraz sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym - uzasadniał natomiast w swej mowie końcowej obrońca oskarżonego, który jednak nie podał wymiaru kary, jakiej - jego zdaniem - powinien być poddany Mateusz S.
Jako okoliczność łagodzącą wymienił brak negatywnych opinii o S. w miejscu jego zamieszkania. Wszyscy mówili, że był to normalny chłopak. Popełnił błąd i musi za to zapłacić - powiedział obrońca. Żałuje swego czynu. Taka postawa powinna być wzięta pod uwagę przy wymierzaniu kary - zaznaczył.
Wyrok szczecińskiego sądu jest nieprawomocny.
Obrona zapowiedziała już apelację. Trudno w mojej ocenie przypisywać oskarżonemu zamiar ewentualny (...). Kwestia przyjęcia tej umyślności budzi bardzo poważne kontrowersje - powiedział po ogłoszeniu wyroku obrońca Mateusza S.
Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych uważa, że od wyroku należy się odwołać, ale decyzję uzależnił od woli bliskich ofiar. Ci zaś podkreślali w rozmowie z mediami, że nie chcą się odwoływać - jak mówili, są zmęczeni sprawą.
Wracać do tego, co było? To już nie ma sensu. Ani dla nas, ani dla Huberta - mówili Danuta i Piotr Plucińscy, którzy w wypadku stracili córkę, zięcia i wnuka, a obecnie opiekują się rannym wówczas drugim wnukiem.
Mateusz S. 1 stycznia 2014 roku w Kamieniu Pomorskim wjechał autem w grupę osób, zabijając pięcioro dorosłych i dziecko. Ranne zostały trzy osoby, w tym dwoje dzieci - dziewczynka i chłopiec, który w wypadku stracił oboje rodziców.
Sprawa wróciła do sądu pierwszej instancji po tym, jak w kwietniu 2015 sąd apelacyjny uchylił wyrok skazujący Mateusza S. na 12,5 roku więzienia. Sąd apelacyjny stwierdził wówczas, że dokonano niepełnej oceny materiału dowodowego.
Prokuratura oskarżyła S. o umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym pod wpływem alkoholu i po użyciu narkotyków.
Sąd Okręgowy w Szczecinie - skazując Mateusza S. po raz pierwszy na 12,5 roku więzienia i dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych - orzekł, że oskarżony w stanie nietrzeźwości i po użyciu narkotyków nieumyślnie spowodował katastrofę w ruchu lądowym zagrażającą życiu i zdrowiu wielu osób.
Według oskarżycieli posiłkowych, rodzin ofiar wypadku, do tragicznego w skutkach zdarzenia Mateusz S. doprowadził z premedytacją. Potwierdzać mają to zeznania świadków, zwłaszcza pasażerki należącego do oskarżonego BMW. Adrianna B. tuż po wypadku zeznała policjantom, że Mateusz S. miał powiedzieć: "to już jest koniec" i skręcić samochodem w stronę idących chodnikiem pieszych. Para wcześniej się rozstała i kłóciła w samochodzie. Adrianna B. potem wycofała się z tych zeznań, jednak - jak przypomniał w mowie końcowej pełnomocnik rodzin ofiar - o pierwszej wersji zeznań kobiety opowiadali m.in. przesłuchujący ją policjanci.
Nie mamy do czynienia z jednokrotną informacją, tylko ze stałą relacją dwóch funkcjonariuszy policji. Adrianna B. wielokrotnie powtarzała im o skręcie kierownicą. Jestem przekonany, że mówiła wtedy faktycznie to, co zapamiętała. To, co mówiła później, w moim odczuciu, jest wersją, którą ułożyła, aby chronić w jakiś sposób swojego byłego chłopaka - mówił przed Sądem Okręgowym w Szczecinie mec. Bogucki, pełnomocnik rodzin ofiar.
Na wypadek nie miały wpływu ani warunki na drodze, ani pogoda - wykluczył to biegły, badający przyczyny wypadku.
Mateusz S. chciał zabić siebie i pasażerkę, skręcił w prawo, w stronę idących na chodniku pieszych, bo było mu wszystko jedno. W mojej ocenie, jadąc 80 km/h, musiał wiedzieć, że może stracić panowanie nad kierownicą i godził się na taką możliwość, że uderzy w pieszych. Jego rozpędzony samochód był jak pocisk armatni. Zmiótł tych ludzi - mówił mec. Bogucki. Oceniał, że Mateusz S. powinien odpowiadać za zabójstwo, a nie - jak chciał tego prokurator - za umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu drogowym. To nie jest zemsta rodziny, to sprawiedliwość - podkreślił.
Innego zdania był obrońca oskarżonego. Jak zaznaczył, nie ma żadnego śladu na temat zeznań pasażerki Mateusza S. Policjanci nie sporządzili żadnego protokołu, żadnej notatki. Nikogo nie poinformowali o tym, jakoby Adrianna B. mówiła o celowym spowodowaniu wypadku - mówił w sądzie mec. Przemysław Kowalewski. Według niego, jeżeli doświadczeni policjanci z Kamienia Pomorskiego rzeczywiście usłyszeliby o tym od Adrianny B., to niewątpliwie zameldowaliby o tym przełożonym - tymczasem o tym, że posiadają istotne informacje, przypomnieli sobie dopiero w prokuraturze, 10 dni po wypadku.
Zdaniem obrońcy, słowa oskarżonego: "to już jest koniec", które miał wypowiedzieć tuż przed wypadkiem, padły w kontekście rozstania Mateusza S. z dziewczyną.
Adwokat przypomniał, że Adrianna B. kategorycznie zaprzeczyła zeznaniom policjantów, jakoby kiedykolwiek opowiadała o celowym spowodowaniu wypadku przez Mateusza S.
Wyobraźmy sobie kogoś, kto kieruje jakimś pojazdem. Jeśli ktoś zdaje sobie sprawę, że może spowodować wypadek i kogoś zabić, ta osoba musi się liczyć też z tym, że sam zginie. Nie ma dowodów na samobójcze skłonności oskarżonego. Nie ma dowodów na to, że oskarżony umyślnie spowodował wypadek - mówił mec. Kowalewski.
Oceniał, że maksymalny wyrok przewidziany przez kodeks za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym powinien być zarezerwowany dla sytuacji szczególnych. Jeśli np. maszynista spowodowałby wypadek, w którym zginęłoby 100 osób, dostałby taką samą karę 15 lat więzienia, jakiej prokurator chce dla Mateusza S. - mówił. Jak dodał, zapis kodeksowy o spowodowaniu śmierci wielu osób dotyczy przypadków powyżej 10 ofiar.
Kara maksymalna powinna być zarezerwowana do osób, które nie wyciągają wniosków. Oskarżony ma dobrą opinię i żałuje - zaznaczył również obrońca.
(mal, edbie)