Polski system energetyczny jest słaby, szwankują służby reagowania kryzysowego. Przekonaliśmy się o tym, gdy wczoraj po południu cała północno-wschodnia Polska została pozbawiona prądu. O awarii, w wyniku której potencjalnie ucierpieć mogły setki tysięcy osób, odpowiedzialni za to urzędnicy dowiadywali się z naszego radia.
Jeżeli występuje jakaś katastrofa czy klęska żywiołowa, czy awaria do mnie zgłosić to powinny służby prezydenta, czyli miejskie centrum zarządzania kryzysowego - tłumaczy Barbara Suchecka z oddziału zarządzania kryzysowego urzędu wojewódzkiego w Ostrołęce. A nie zgłosiły – dodaje.
Dlaczego tak się stało? Kto zawinił tym razem? Jak przekonał się nasz reporter, winni są wszyscy po kolei - dyspozytor elektrowni, bo nie powiadomił służb miejskich, a te nie poinformowały wojewody. Z kolei rząd, który ponoć miał informacje, że coś złego się dzieje z prądem, nie podzielił się tą wiedzą z terenem.
Ludzie dzwonili więc do pogotowia energetycznego i straży pożarnej, ale te służby rozkładały ręce, bo rzecz przerastała ich możliwości. Co gorsza, przy okazji okazało się, że na przykład szpitale nie mają precyzyjnych wytycznych na jak długą pracę bez prądu muszą być gotowe. Awaryjny import energii akurat w ten region Polski w ogóle nie wchodzi w grę - posłuchaj relacji reportera RMF FM Marka Świerczyńskiego.
Sprawą już obiecał zająć się premier, ale obyśmy nie mieli okazji do sprawdzenia, jak się z tej obietnicy wywiązał.