Sekcja zwłok 34-letniego mieszkańca Białegostoku, który zmarł dwa dni po policyjnej interwencji, nie dała jednoznacznej odpowiedzi, co do przyczyn śmierci mężczyzny. "Potrzebne będą dodatkowe badania w tej sprawie" - mówi reporterowi RMF FM Piotrowi Bułakowskiemu szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe, Marek Winnicki. Śledztwo w tej sprawie prowadzi nie tylko prokuratura, ale również policja. Kontrolę do Białegostoku wysyła również Komenda Główna Policji.
Przeprowadzona dziś sekcja zwłok nie dała jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną śmierci 34-latka. Zrobione mają być dodatkowe badania toksykologiczne i histopatologiczne.
Dopiero po uzyskaniu tychże ekspertyz biegli będą w stanie się wypowiedzieć odnośnie przyczyny zgonu mężczyzny - mówi Marek Winnicki z Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura i policja. Jak poinformował podinspektor Andrzej Baranowski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, badana jest "zasadność, celowość, prawidłowość użycia środku przymusu".
W kluczowym momencie tej interwencji było to cały czas w obecności załogi pogotowia - dodał Baranowski.
Z kolei Winnicki tłumaczył, że "postępowanie prowadzone jest w kierunku ustalenia, czy zachowanie funkcjonariuszy nie stanowiło przekroczenia uprawnień".
Jak dowiedział się natomiast reporter RMF FM Krzysztof Zasada, Komenda Główna Policji wysyła do Białegostoku kontrolę. Z naszych informacji wynika, że kontrolerzy postarają się odtworzyć sobotnią interwencję, po której 34-letni mężczyzna trafił do szpitala.
Analiza będzie dotyczyć także działań funkcjonariuszy, którzy interweniowali w mieszkaniu tego człowieka oraz tego, czy środki przymusu bezpośredniego - między innymi użycie kajdanek - stosowano zgodnie z procedurami. Kontrolerzy sprawdzą też dokumentację sporządzoną przez białostocką policję. Chodzi o to, by ustalić, czy w związku z tą akcją ktoś mógł przekroczyć swe uprawnienia, bądź nie dopełnić obowiązków.
Po zdarzeniu funkcjonariusze nie zostali zawieszeni, została im udzielona pomoc psychologiczna.
Wczoraj po śmierci 34-latka w Białymstoku doszło do zamieszek. Zatrzymano 22 osób. Wśród nich było dwóch poszukiwanych oraz dwóch nieletnich. W areszcie nadal przebywa dziesięć osób, w izbie wytrzeźwień - cztery. Wszyscy odpowiadać będą m.in. za znieważenie policjantów i naruszenie nietykalności. U jednego z zatrzymanych znaleziono kastet.
Marsz rozpoczął się przed domem 34-latka na ulicy Barszczańskiej w niedzielę o godz. 17. Około 200-osobowa grupa przeszła ulicami przed 3. komisariat policji. Tam w kierunku funkcjonariuszy poleciały m.in. kamienie, ziemniaki, butelki i jajka.
Marsz to reakcja na śmierć 34-latka. Według mieszkańców ulicy Barszczańskiej mieli się do niej przyczynić brutalnie interweniujący policjanci. Na nagraniu zamieszczonym w internecie widać, jak stojącego na balkonie mężczyznę próbuje obezwładnić dwóch policjantów i policjantka. Funkcjonariuszy wezwała załoga karetki pogotowia, która z kolei została wezwana przez konkubinę 34-latka.
Mężczyzna miał schizofrenię i od jakiegoś czasu nie brał lekarstw, nie jadł. W czasie interwencji, która trwała kilkadziesiąt minut, 34-latek był obezwładniany m.in. gazem pieprzowym. Kiedy przestał oddychać, policjanci razem z załogą karetki rozpoczęli reanimację. Mimo przywrócenia akcji serca, mężczyzna zmarł w sobotę w szpitalu.
UWAGA! FILM ZAWIERA WULGARYZMY!
(mpw, abs)