Przeprosin w prasie i 50 tys. zł na cel społeczny domaga się od właściciela warszawskiej restauracji dwoje niewidomych, których latem 2013 r. nie wpuszczono do środka z psami przewodnikami. Pozwani domagają się oddalenia ich pozwu. Proces dobiega końca.
Sąd przesłuchał już w sprawie świadków: pracowników lokalu oraz towarzyszącego powodom mężczyznę. Chodzi o zdarzenia 2013 r., gdy letniej niedzieli pogoda nagle zmieniła się z upału w oberwanie chmury (to wtedy zalana została Trasa AK, skutkiem czego zapadła decyzja o jej przebudowie). Tego dnia trójka niewidomych (dwoje korzysta z pomocy psów asystujących, a trzeci posługuje się białą laską) postanowiła schronić się przed nadchodzącą burzą w warszawskiej restauracji Blue Cactus. Jak twierdzą, nie wpuszczono ich do środka argumentując, że w lokalu są dzieci, które psy mogą pogryźć. Miały także paść słowa, że restauracja woli zapłacić odszkodowanie za niewpuszczenie niewidomych, niż za pogryzione dzieci. Trójce z psami zaproponowano miejsce na patio.
Sprawa trafiła do sądu, bo niewidomi uznali, że nie wpuszczono ich do lokalu, podczas gdy ustawa gwarantuje im, że w miejscach użyteczności publicznej mają prawo przebywać z psem przewodnikiem. Tylko że ustawa nie ma żadnych sankcji za niewpuszczenie - powiedziała powódka, Dorota Ziental-Sobkowicz. Towarzyszący jej powód Sebastian Grzywacz dodał, że dlatego postanowili walczyć o swe prawa przed sądem.
Żądają oni od spółki będącej właścicielem restauracji przeprosin w prasie oraz 50 tys. zł zadośćuczynienia na cel społeczny. Pozwana spółka Santa Fe Partners chce oddalenia powództwa, na które odpowiedziała pozwem wzajemnym. Jej pełnomocnik, mec. Leszek Kot w rozmowie z PAP powiedział, że firma pozwała powodów w związku z tym, że rozpowszechniają nieprawdziwe informacje o tym, jakoby ich nie wpuszczono do - podczas gdy proponowano im miejsce na patio.
W sprawie toczył się proces o wykroczenie polegające na niewpuszczeniu do restauracji niewidomych z psami. I pracownicy restauracji zostali uniewinnieni - ujawnił mec. Kot. Jak dodał, strony nie osiągnęły też porozumienia w prowadzonych rozmowach ugodowych. Proponowaliśmy, że cofniemy nasz pozew, jeśli oni cofną swój - dodał adwokat.
Pełnomocnicy osób niewidomych oświadczyli, że ze strony pozwanych "nie padła satysfakcjonująca propozycja". Nie możemy się zgodzić na taką formułę, że obie strony zapominają o sprawie tak jakby jej nie było - powiedział mec. Aleksander Woźnicki.
Mimo to prowadzący proces sędzia Jacek Tyszka namawiał, by strony dalej rozmawiały. Tym bardziej, że system wartości powodów i pozwanych jest wspólny - bo wszyscy są za tym, żeby osoby niewidome mogły wchodzić z psami - dodał sędzia.
W środę sąd przesłuchał niewidomego mężczyznę, który towarzyszył dwójce powodów z psami (on sam posługuje się białą laską) oraz czworo pracowników restauracji.
Powiedziano nam, że nie możemy wejść z psami do restauracji, bo jest impreza z dziećmi i oni się boją, że psy rzucą się na dzieci. Sebastian tłumaczył, że to są psy przeszkolone, mają certyfikat i mamy prawo z nim przebywać. Sytuacja zrobiła się napięta. Ktoś z naszej strony powiedział, że mamy prawo tu przebywać, nawiązaliśmy do tego, że nasza niewidoma znajoma wygrała proces z supermarketem. Odpowiedziano nam: proszę nam nie grozić. Postanowiliśmy nie wchodzić na siłę, na odchodne powiedziałem, żeby pamiętali, że prawo jest po naszej stronie - relacjonował Michał K.
Pytany jak odczuł to zdarzenie, odparł, że była to "zdecydowana niechęć". Najpierw hostessa poinformowała, że nie ma miejsca, a potem, że są dzieci, które mogą być pogryzione. Chodziło o to, żeby się nas pozbyć i mieć problem z głowy. Jesteśmy dość wyczuleni na niechęć. Bardzo szybko było oczywiste co się dzieje, więc powiedzieliśmy sobie, że szkoda naszego czasu i nie będziemy się wpraszać tam, gdzie nas nie chcą. Od razu uruchamia się wyobraźnia, co można zrobić z posiłkiem przygotowanym dla nas - mówił świadek.
Menedżerka restauracji Małgorzata P. zapewniała, że niedoszłym gościom proponowano miejsce na patio. Chciałam, żeby państwo sprawdzili to miejsce. Rozmawiała ze mną kobieta. Był to krzyk i straszenie mnie, że pani chce inne miejsce i to ona będzie decydować jakie to miejsce ma być - zeznała.
I ona, i wezwani na świadków recepcjonistka z lokalu oraz kelner i kucharz podkreślali, że niedziela to wyjątkowy dzień w ich restauracji, bo w niedzielę podaje się tam brunch, jest szwedzki stół i mniej stolików niż zwykle i także tamtej niedzieli wszystkie miejsca wewnątrz były zarezerwowane.To recepcjonistki decydują o przydziale miejsc. Jeśli można wybrać miejsce, to się wybiera. Proponowaliśmy patio, bo nie dysponowaliśmy w środku miejscem dla trzech osób i dwóch dużych psów - zapewniała.
Przyznała zarazem, że restauracja wpuszcza gości ze zwierzętami, ale w takich wypadkach szuka się miejsca z dala od dzieci.
Jesteśmy tolerancyjną restauracją. Wpuściliśmy kiedyś gości z małą świnką, więc z psami na pewno by nie było problemu. Chciałem pomóc. Zawsze byłem uczony, żeby być pomocnym. Wiedząc, że państwo są niewidomi oferowałem nawet, że przygotuję dla nich jakiś zestaw przystawek na talerzu i przyniosę na patio - przekonywał Łukasz Sz., kelner z Blue Cactus. Według niego powódka "mówiła, że jest z rodziny prawniczej, że wytoczy nam sprawę i nas załatwi".
Pani mówiła: Nikt mi stolika w restauracji wybierał nie będzie - dodał kucharz Mariusz M. Według niego, pies przewodnik jest w stanie wybrać stolik dla swego podopiecznego. Nie pamiętał, by padły słowa, że restauracja woli zapłacić odszkodowanie za niewpuszczenie niewidomych niż za pogryzienie dzieci przez psy.
Proces ma dobiec końca w styczniu, gdy przesłuchani zostaną powodowie.
(mal)