Prokuratura oskarża mundurowych o niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień w związku ze sprawą zabójstwa 21-latki w podpoznańskich Żernikach. Na ławie oskarżonych zasiadła czwórka funkcjonariuszy. Żaden z nich nie przyznał się do winy. Wyjaśnienia przed sądem złożył tylko jeden z nich. Zeznawała też matka zamordowanej. To na jej oczach, w marcu 2016 roku, napastnik zadał kobiecie kilkanaście śmiertelnych ciosów nożem.

Prośba o ochronę

Cała sprawa ma swój początek w lutym 2016 roku. To wtedy 21-letnia poznanianka, Monika G. po raz pierwszy poprosiła policję o pomoc. Jej były partner, Sławomir B. - mężczyzna z przeszłością kryminalną - zaczął jej grozić. Kobieta zgłosiła też przestępstwa na tle seksualnym, których miał się dopuścić jej były chłopak. Sprawą zajęli się policjanci z poznańskiej Wildy i z Nowego Miasta. 21-latka kontaktowała się z kuratorem Sławomira B., ostrzegając, że groźbami pod jej adresem zainteresowali się śledczy. Mężczyzna zignorował te sygnały, groźby nie ustawały. Pod koniec lutego kobieta zawnioskowała o policyjną ochronę. Jak się później okazało - jej wniosek nigdy nie trafił na biurko komendanta, który decydował o przydzieleniu ochrony.

Atak

Monika G. pracowała w jednym z zakładów w podpoznańskich Żernikach. W tym samym miejscu pracowała jej matka - Aleksandra. W dniu, w którym zginęła, obie w tym samym momencie wychodziły z firmy. Napastnik wiedział, o której Monika G. kończy zmianę, czekał na parkingu. Kiedy obie kobiety zbliżały się do samochodu - rzucił się z nożem na swoją byłą dziewczynę. Zadał jej kilkanaście ciosów. Widząca dramatyczne zajście matka natychmiast wezwała pomoc. Napastnik zdążył uciec. Ruszyła walka o życie 21-letniej Moniki, niestety okazała się bezskuteczna. Ruszyły poszukiwania sprawcy. Policja w związku z przeszłością Sławomira B. i podejrzeniami, że może być niebezpieczny - ruszyła z poszukiwaniami na szeroką skalę. W sieci opublikowano jego wizerunek. Nie udało się trafić na jego trop. Po kilku dniach policja odebrała sygnał o zwłokach w jednej z piwnic na poznańskim Grunwaldzie. 34-letni Sławomir B. popełnił samobójstwo.

Szkolenie strzeleckie i braki kadrowe

Sprawę poszkodowanej Moniki G. od początku prowadziła policjantka Marzena L. z komisariatu na Nowym Mieście. Kobieta jest jedną z czterech osób, które zasiadły dziś na ławie oskarżonych. Nie chciała składać wyjaśnień, ani też odpowiadać na pytania sądu. Nie przyznała się do winy. Odpowiadała jedynie na pytania swojego obrońcy. Na komisariacie nie było procedur postępowania w przypadku wniosku o ochronę policyjną.(...) W policji nie było tez żadnych szkoleń z tego, jak postępować w takich sytuacjach - mówiła przed sądem oskarżona. Pierwszy wniosek o ochronę policyjną Monika G. złożyła 16 lutego, ale prowadząca sprawę policjantka zapoznała się z nim dopiero po tygodniu. Ten wniosek otrzymałam 26 lutego, a 28 wyjeżdżałam na dwutygodniowe szkolenie strzeleckie. Przed wyjazdem porządkowałam sprawy i zapoznałam się z tym pismem. (...) To był czas, kiedy prowadziłam jakieś 49-50 spraw, koledzy z komisariatu mieli podobnie. W czasie, gdy byłam na szkoleniu, nie było za mnie żadnego zastępstwa, to były prawdopodobnie braki kadrowe - tłumaczyła policjantka. Policjantka de facto przerzuciła winę na prokuratora, wyjaśniając, że prokurator prowadzący tę sprawę nie kontaktował się z nią w sprawie wniosku ofiary. Przysłał jedynie szczegółowe zdaniem oskarżonej wytyczne co do dalszego postępowania. W tych wytycznych nie było wyraźnego polecenia, by wniosek p. Moniki gdziekolwiek kierować - dodawała na koniec.

Wyjaśnienia przed sądem złożył dziś ówczesny zwierzchnik Marzeny L. - Paweł I. Mężczyzna w marcu 2016 roku był naczelnikiem wydziału kryminalnego na komisariacie Nowe Miasto, dziś jest na policyjnej emeryturze. Nie przyznał się do zarzutów. Trafiło do mnie pismo od prokuratura, ale nie było moim zadaniem, by wypełniać wytyczne prokuratora ­- tłumaczył. Tej dwójce prokuratura zarzuca niedopełnienie obowiązków. Grozi im do 3 lat więzienia.

Zmyślona notatka?

Na dwóch pozostałych policjantach, którzy zasiedli na ławie oskarżonych - Piotrze R. i Krzysztofie W. ciążą zarzuty przekroczenia uprawnień i poświadczenia nieprawdy. Mężczyźni mieli sfałszować notatkę służbową, w której pisali o próbie zatrzymania Sławomira B. W ocenie prokuratora - takie czynności w rzeczywistości w ogóle nie miały miejsca. Obaj mężczyźni nie przyznali się do winy. Dziś odmówili składania wyjaśnień, nie chcieli też odpowiadać na żadne pytania. Funkcjonariuszom grozi od 3 miesięcy do 5 lat za kratami.

"Miałyśmy nadzieję, że sprawa nabierze tempa"

Przed sądem zeznawała także matka 21-letniej Moniki G. Przepraszam, ale od dwóch lat mam problemy z pamięcią i zebraniem myśli - mówiła kobieta po chwilowej pauzie w zeznaniach. Aleksandra G. przytoczyła m.in. treść smsów, jakie Sławomir B. kierował do jej córki. Mężczyzna miał grozić, że "wywiezie ją do lasu i potnie", pisał też, że ją "zatłucze", groził, że kobieta nie zdoła przed nim uciec bo i tak "ją dopadnie". Z córką zgłaszałyśmy niejednokrotnie zaistniałe sytuacje, w których grożono nam słownie i czynnie - na komisariat na Wildzie i Nowym Mieście, czyli w miejscach, gdzie dane sytuacje miały miejsce. Byłyśmy za każdym razem wysłuchane, podpisywałyśmy dokumenty. Mówię o okresie od 9 lutego 2016 roku, wcześniej córka nie zgłaszała mi żadnych problemów związanych z tymi sytuacjami.(...) Miałyśmy nadzieję, że sprawa nabierze tempa - tłumaczyła Aleksandra G.

Sprawę przeciwko policjantom z Poznania prowadzi wydział spraw wewnętrznych Prokuratury Krajowej. Niewykluczone, że na ławie oskarżonych zasiądzie też prokurator z Poznania, który zgłoszenia Moniki G. miał przesyłać z komisariatu na komisariat. Śledczy z Prokuratury Krajowej chcieli postawić mu zarzuty, ale mężczyznę chroni immunitet, na którego uchylenie nie zgodził się sąd dyscyplinarny. Prokuratorzy odwołali się jednak od tej decyzji. Termin kolejnej rozprawy sąd wyznaczył za miesiąc. 

(m)