Rządowy samolot z grupą polskich ratowników, którzy przez siedem dni udzielali pomocy poszkodowanym w wyniku trzęsienia ziemi na Haiti, wylądował wczoraj kilka minut po godzinie 22 na warszawskim lotnisku wojskowym. Pierwotnie powrót ratowników był planowany na sobotę. Przesunął się z powodu usterki układu sterowania samolotu.
Na lotnisku w Warszawie ratowników przywitał m.in. szef MSWiA Jerzy Miller i komendant główny PSP Wiesław Leśniakiewicz. Mimo że po ponad tygodniu pracy w fatalnych warunkach i kilkunastogodzinnym locie Polacy byli potwornie zmęczeni, nie narzekali. Nie udało im się co prawda wyciągnąć spod gruzów nikogo żywego, twierdzą jednak, że warto było na misję jechać, ponieważ pomogli wielu ludziom. Jesteśmy ratownikami przede wszystkim. Tak jest po prostu. My jedziemy po to, żeby ratować - mówi jeden z nich.
Ratownicy zapewniają, że gdyby mieli pojechać na Haiti jeszcze raz - zrobiliby to bez wahania. Udzielaliśmy pomocy ratowniczej i medycznej. Podsumowując, na pewno było warto, udało się uczestniczyć w największej międzynarodowej operacji ratowniczej jak miała miejsce w historii - powiedział dziennikarzom dowódca grupy ratowniczej Mariusz Feltynowski.
Strażacy podkreślali, że niesienie pomocy utrudniała im m.in. wysoka temperatura, ok. 30 stopni, oraz tłumy ludzi, które przyglądały się ich pracy. Tam była słaba organizacja jeżeli chodzi o przeszukiwanie gruzowisk. Wiele służb nie stosowało się do oznaczeń międzynarodowych. Rzucano nas w pewne sektory, spotykaliśmy miejsca, które już były przeszukiwane, nie za bardzo można było współpracować z miejscową ludnością - mówił inny z ratowników, Krzysztof Gruca. Dodał, że pomoc humanitarna udzielana jest chaotycznie. Niektórzy w dalszym ciągu nie mają dostępu do tej pomocy, szczególnie we wioskach i regionach oddalonych o stolicy Haiti, także na pewno jest to problem - podkreślił Gruca.
Jeden z oficerów Biura Ochrony Rządu towarzyszący polskim ratownikom zaznaczył, że na Haiti w dalszym ciągu jest niebezpiecznie, a problemem jest brak żywności i wody. Każdy biały człowiek był kojarzony jako osoba, która ma jedzenie i picie. (...) Widzieliśmy ludzi z maczetami, którzy próbowali zakłócić pracę - powiedział oficer BOR.
Jak dodał, lokalne władze mają problemy z opanowaniem sytuacji oraz zapewnieniem bezpieczeństwa. W nocy, gdy jest ciemno, dużo ludzi chodzi po ulicach, nie ma gdzie spać, także zapanować nad tym nie jest łatwo - powiedział.
54 ratowników z 10 psami z Ciężkiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej Państwowej Straży Pożarnej przez tydzień poszukiwało żywych ludzi pod gruzami, udzielało pomocy rannym i poszkodowanym. Ratownicy zabrali na Haiti 4 tony specjalistycznego sprzętu - geofony, kamery wziernikowe i termowizyjne oraz sprzęt mechaniczny i hydrauliczny do odgruzowywania ofiar.
Ciężka Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza PSP to jedna z 11 na całym świecie takich grup z certyfikatem Organizacji Narodów Zjednoczonych. Uzyskanie go sprawia, że ONZ ma pewność, iż są one technicznie i logistycznie przygotowani do niesienia pomocy w każdym zakątku świata.
Polscy ratownicy, którzy w piątek 15 stycznia wyruszyli nieść pomoc poszkodowanym w wyniku trzęsienia ziemi na Haiti, przystąpili do akcji ratowniczej w stolicy tego kraju Port-au-Prince w niedzielę przed południem czasu lokalnego. Dotarcie na miejsce trzęsienia ziemi zajęło ratownikom wiele godzin, ponieważ droga, którą zmierzali ze stolicy Dominikany Santo Domingo do Port-au-Prince była słabo przejezdna ze względu na zniszczoną infrastrukturę i duże natężenie ruchu.
Po przybyciu do Port-au-Prince Polacy otrzymali zadania od sztabu kierującego akcją ratowniczą - przydzielono im jeden z sektorów miasta. Po jakimś czasie sztab koordynujący akcję ratowniczą asekuracyjnie podjął decyzję o wycofaniu polskiej grupy z tego sektora, ponieważ w okolicy słychać było odgłosy strzałów.
W następnych dniach polscy ratownicy razem z innymi grupami, m.in. niemiecką, przeszukiwali kolejne sektory na przedmieściach i pod stolicą Haiti Port-au-Prince. Przeszukiwania na przedmieściach zostały czasowo wstrzymane, ponieważ żołnierze z sił ONZ zapewniający ochronę grupom ratowniczym w tym rejonie zostali skierowani do rozdziału pomocy humanitarnej.
We wtorek polscy ratownicy przeszukiwali teren studenckiego kampusu położonego w centrum stolicy Haiti. Później zostali poproszeni o pomoc przez jedną z ekip, która próbowała dotrzeć do dwóch osób. Niestety, okazało się, że już nie żyją.
15 z polskich ratowników razem z Niemcami i Brytyjczykami utworzyło tzw. grupę szybkiego reagowania i zostało wysłanych do miejscowości Petit Goave, która dotknięta została najsilniejszymi wstrząsami wtórnymi. Ratownicy zorganizowali tam punkt medyczny, w którym udzielili pierwszej pomocy 75 rannym.
Pozostali polscy ratownicy tego samego dnia przeszukiwali kolejne sektory na obszarze objętym przez ubiegłotygodniowe wstrząsy, w tym teren szkoły w miejscowości położonej nieopodal Port-au-Prince. Pomagali w rozładowaniu polskiego samolotu TU-154 z pomocą humanitarną dla mieszkańców Haiti.
W czwartek polska grupa prowadziła działania wspólnie z ratownikami angielskimi. W godzinach popołudniowych grupa ratowników z USA poprosiła Polaków o pomoc w przeszukaniu ich sektora.
Ratownicy zakończyli swoją misję, na Haiti pozostaną natomiast członkowie Polskiej Misji Medycznej. W Port-au-Prince odbudowują szpital imienia świętego Franciszka, który wstrząsy tektoniczne zmiotły z powierzchni ziemi. Razem ze strażakami będziemy usiłowali odtworzyć przede wszystkim prąd w sali operacyjnej. Zainstalowaliśmy sprzęt medyczny, przekazujemy wszystkie leki. Zastanawiamy się nad ekipą medyczną z Polski, bo brakuje lekarzy - powiedział dziennikarce RMF FM Przemysław Guła z PMM.
Rząd Haiti ogłosił oficjalnie koniec fazy poszukiwań po trzęsieniu ziemi. Ratownicy w piątek zakończyli przeszukiwanie gruzów, a wszystkie wysiłki ekip działających pod egidą ONZ koncentrują się odtąd na udzieleniu pomocy tym, którzy przeżyli.
Spod gruzów zawalonych budynków udało się wydobyć ponad 130 osób. Jeszcze w 10 dni po kataklizmie odnaleziono 22-letniego mężczyznę, który był przygnieciony betonowymi blokami. Dzień później międzynarodowe służby ratownicze na Haiti wyciągnęły w sobotę spod zawalonego hotelu i supermarketu żywego, 24-latka.
Trzęsienie ziemi o sile 7 stopni w skali Richtera, najsilniejsze w regionie od ponad 200 lat, nawiedziło Haiti 12 stycznia. Zginęło ponad 150 tysięcy osób, a blisko 200 tysięcy zostało rannych. Stan części z nich nadal jest poważny.
Epicentrum wstrząsów znajdowało się 60 kilometrów od stolicy kraju, Port-au-Prince. W mieście zawaliły się budynki parlamentu, szkoły i szpitale. Amerykańskie służby geologiczne początkowo wydały ostrzeżenie przed tsunami, które mogłoby zagrozić rejonom Dominikany, Kuby i Bahama, ale alarm został wkrótce odwołany.
Na Haiti co pewien czas dochodzi do wstrząsów wtórnych. Od 12 stycznia, czyli pierwszego trzęsienia ziemi, nastąpiło tam co najmniej 50 wstrząsów o sile 4,5 stopnia w skali Richtera lub wyższej. Jeden zanotowano w piątek, dwa w czwartek. Wstrząs odnotowany w środę rano miał siłę aż 6 stopni w skali Richtera.