Dziewiętnaście ton toksycznych odpadów zatruwa Podlasie. I na razie nikt nic z tym nie robi. Pod koniec ubiegłego roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Białymstoku zidentyfikowała i opisała pięć tak zwanych mogilników, czyli miejsc, gdzie składowano przeterminowane środki ochrony roślin, w tym pestycydy. Mogilniki miały być w tym roku likwidowane. Ale nie są, bo nie ma chętnego, by się za to zabrać.
Początkowo mogilniki zlikwidować miała Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska. Wystąpiła nawet o fundusze na ten cel, ale ich nie dostała. Urzędnicy wysłali więc całą dokumentację do podlaskiego urzędu marszałkowskiego. Marszałek doszedł jednak do wniosku, że gospodarka toksycznymi odpadami to nie jego sprawa i postanowił przerzucić problem na gminy, na terenie których są mogilniki.
Niestety, niektórych gmin nie stać na usunięcie chemikaliów. My jako gmina nie posiadamy takich środków finansowych na usunięcie, zabezpieczenie tych dwóch mogilników - mówi Jacek Lulewicz, burmistrz gminy Zabłudów, która na usunięcie swoich mogilników musiałaby wydać około 300 tysięcy złotych. Na razie mamy więc urzędniczą niemoc i biurokratyczną spychologię. I 19 ton toksycznych odpadów, powoli zatruwających podlaską ziemię.