Zamordowany niemal 30 lat temu premier PRL Piotr Jaroszewicz mógł narazić się gen. Czesławowi Kiszczakowi i gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu - wynika z zeznań, które złożył w procesie dotyczącym tego zabójstwa syn ofiary Andrzej Jaroszewicz.
W toczącym się przed warszawskim sądem okręgowym procesie trójki oskarżonych o zamordowanie w 1992 r. małżeństwa Jaroszewiczów składanie zeznań kontynuował starszy syn byłego premiera. Z jego dotychczasowych zeznań wynika, że w tej sprawie nie doszło do napadu rabunkowego, ale mogło to być upozorowanie takiego przestępstwa w celu wyniesienia ważnych dokumentów, które posiadał były premier.
Andrzej Jaroszewicz powiedział, że o zabójstwie ojca i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz dowiedział się będąc w Gdańsku, gdzie wówczas pracował. Wsiadł natychmiast w samochód i pojechał do Anina. Jak relacjonował, po dotarciu do domu ojca okazało się, że ciało zamordowanego znajdowało się jeszcze w środku.
Zwrócił przy tym uwagę, że panował tam ogromny bałagan.
W szczególności w gabinecie był taki bałagan, jakby ktoś specjalnie rozrzucał dokumenty. Jakby ktoś umyślnie zrobił bałagan. To samo w kuchni. Na klatce schodowej ktoś nawet perfumy rozlał - zeznawał Andrzej Jaroszewicz.
Proces w sprawie jednej z najgłośniejszych zbrodni lat 90. toczy się w stołecznym sądzie od ponad roku. Na ławie oskarżonych zasiada trzech mężczyzn - jeden z nich jest oskarżony o uduszenie Piotra Jaroszewicza i zastrzelenie jego żony Alicji, a dwaj pozostali o współudział w morderstwie. Grozi im dożywocie.