Przeciętne ubranie jest noszone 6 razy. Potem trafia na śmietnik albo dno szafy. Do jego wyprodukowania zużywa się bawełnę, ropę i szkodliwe barwniki. Wiezie się je przez pół świata. Ktoś szyje te ubrania za roboczą stawkę, za którą nie da się przeżyć, bo jest ogromna presja na to by ubranie miało niską cenę. "Wszyscy mamy w szafie wystarczająco, by nie kupować kolejnych rzeczy" - przekonuje pani Agata Bloswick. Sama podjęła wyzwanie i przez rok zrobiła sobie post od kupowania odzieży.
Marlena Chudzio, RMF FM: Ubiegły rok był dla pani trochę wyjątkowy.
Agata Bloswick: O tyle wyjątkowy, że nie kupowałam żadnych ubrań. Uznałam, że wystarczy to, co mam w szafach, że to powinno mi wystarczyć. Jestem w stanie się spakować na wyjazd na trzy, cztery tygodnie i wciąż moja szafa jest pełna. To znaczy, że jeżeli mam wystarczającą liczbę ubrań by przeżyć trzy, cztery tygodnie, to przecież wystarczy mi tych ubrań na cały rok. I po prostu postanowiłam to sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest.
I rzeczywiście wystarczyło? Jak wyglądał ten rok i ten eksperyment?
Na pewno było ciekawie. Ubrania letnie versus zimowe... Troszeczkę to inaczej wyglądało. Na początku roku było dość łatwo. Potem, ponieważ moje ubrania wcześniej też nie były prosto ze sklepu, to po prostu się znosiły i kilka ubrań musiałam wyrzucić i kilka rzeczy musiałam nagle w pośpiechu szukać. Natomiast okazało się, że ubrań na świecie jest na tyle dużo, że podczas jakichś wymian, z drugiej ręki, można znaleźć tyle rzeczy, że nie muszę nic kupować. Tak naprawdę rok mi minął bez jakiś wielkich wyrzeczeń.
Ale to nie była kwestia oszczędności?
Z jednej strony na pewno coś tam zaoszczędziłam, choć przyznam szczerze, nie liczyłam tego ile. Natomiast chodziło o to, żeby sprawdzić siebie. Odruchem jest to, że jak ubrania się niszczą, czy jak mamy zły humor, czy jak wydaje nam się, że nie mamy co na siebie włożyć, to idziemy i coś kupujemy. Sklepów z ubraniami w każdej galerii handlowej jest mnóstwo. Postanowiłam zobaczyć, czy może tak nie jest. Może ja rzeczywiście mam wystarczającą liczbę ubrań.
Ubraniami poprawiamy sobie humor, prawda?
Poprawiamy humor, poprawiamy wizerunek, poprawiamy to, jak siebie widzimy. Mnie się często zdarzało, że miałam wrażenie, że może powinnam coś nosić, na moim stanowisku, czy w moim wieku, że są już takie rzeczy, które się powinno. W związku z tym miałam pełno ubrań w szafie, które ja nazywam "aspiracyjnymi". Może schudnę, a może przytyję. A może mnie królowa angielska zaprosi na bankiet, a może będę na jakiejś wielkiej konferencji i będę musiała wyglądać bardzo profesjonalnie. Tych ubrań aspiracyjnych miałam naprawdę ćwierć szafy. Jak przechodziłam przez ten roczny post od kupowania ubrań i zdałam sobie sprawę, że cały rok mija, a ja tych ubrań "aspiracyjnych" ani razu nie przymierzyłam, to stwierdziłam, że może ja ich jednak nie potrzebuję. Przez ten rok więc nie tylko nie kupowałam nowych ubrań, ale wręcz pozbywałam się tych, z którymi się nie lubimy i których po prostu nie będę nosić.
I które powodują, że mamy ciasno w szafie i nie mamy co na siebie włożyć.
Z jednej strony ciasno w szafie, z drugiej strony takie mamy poczucie, że wydaliśmy tyle pieniędzy i mamy wyrzuty sumienia. Zdałam sobie sprawę, że z tym mam największy problem. Ubrania, których nie noszę, ale mam wyrzuty sumienia, że je kupiłam i szkoda ich wyrzucić. Natomiast jak znalazłam tę możliwość wymiany ubrań, to nie mam problemu z oddawaniem, jeśli wiem, że ktoś inny będzie w tym chodził. Znalazłam taką grupę na Facebooku, gdzie ludzie się dzielą dokładnie takimi ubraniami. Udało mi się pozbyć kilkunastu aspiracyjnych ubrań, a jak ja potrzebowałam, bo znosiłam właśnie jakąś parę spodni, to też tam znajdowałam.
Taki wymieniony ciuch spełnia tę naszą potrzebę posiadania w szafie czegoś nowego?
Dokładnie tak. Jeśli ubranie jest nowe dla mnie, to jest dokładnie tak samo nowe jak ze sklepu. Kilka par spodni udało się zdobyć od koleżanki, która po ciąży sama stwierdziła, że już prawdopodobnie do nich nie schudnie i też, tak jak mnie, szkoda jej było ich wyrzucić. Jak usłyszała, że szukam spodni w tym rozmiarze, to z przyjemnością oddała mi nie tylko spodnie, ale i kilka innych bluzek, kurtkę i kilka innych rzeczy, z którymi teraz ja muszę się albo polubić, albo posłać dalej. Ja z przyjemnością oddałam jej kilka dżemów domowej roboty.
Kiedy nie dajemy ubraniom drugiego życia, kiedy one zalegają gdzieś na dnie szafy, a w końcu lądują na śmietniku, to nie tylko marnujemy swoje pieniądze, ale też zaśmiecamy planetę.
Przemysł odzieżowy jest jednym z najbardziej szkodliwych przemysłów na świecie. Do produkcji ubrań zużywanych jest bardzo dużo zasobów. Bawełna, która rośnie, jest bardzo często oblewana różnego rodzaju pestycydami. To jest nie tylko szkodliwe dla środowiska, ale też dla ludzi, który przy tej produkcji bawełny pracują. Potem też dla nas, bo przecież nosimy je w kontakcie ze skórą. Poza tym różnego rodzaju barwniki, mówimy o poliestrach itd, są przecież produkowane z ropy naftowej. Szyją dla nas ludzie, którzy pracują za mniej, niż wskazuje racjonalna stawka dzienna. Słyszeliśmy o wypadkach w różnych fabrykach ubrań... A wszystko dlatego, że ta presja na niską cenę jest tak mocna. Dodatkowo ubrania przepływają jeszcze przez cały świat. W Indiach produkujemy bawełnę, którą wysyłamy do Chin do szycia, następnie farbujemy w jeszcze innym kraju, a na koniec sprzedajemy w Polsce. Ten odcisk węglowy, który przechodzi każda koszulka wyprodukowana na świecie jest bardzo wysoki. Stąd niekupowanie ubrań, ograniczanie konsumpcji jest bardzo dobre dla planety.
Jestem bardzo ciekawa, jak po takim roku, wyglądała pani szafa, bo na pewno dowiedziała się pani, ile aktywna, atrakcyjna kobieta potrzebuje tak naprawdę ciuchów.
Na pewno dwie pary spodni. Tego się dowiedziałam. Myślałam, że potrzebuję mieć ich siedem. Bo muszę mieć i czarne, i niebieskie dżinsy, i jakieś takie bardziej cargo, i na sportowo, i eleganckie, i cygaretki. Okazało się, że dwie pary spodni w zupełności wystarczą. Kilka koszulek bawełnianych z długim rękawem. Np. dziś mam na sobie spodnie, które mają dwa i pół roku. Pamiętam dokładnie, bo były jedną z ostatnich rzeczy, które kupiłam sobie przed moim postem. Koszulka, którą mam na sobie, ma prawdopodobnie jakieś pięć czy sześć lat. Na pewno kupiłam je przed przeprowadzką do tego domu. Na pewno zostawiłam rzeczy, które są moimi ulubionymi. Zauważyłam, że na dnie szafy najczęściej zostają te najnowsze. Mam jedną koszulę, której używam na wyjazdach służbowych. Zdałam sobie sprawę, że kupiłam ja za pierwszą pensję, czyli 14 lat temu. I w dalszym ciągu, ponieważ nie pracuję na co dzień w biurze, nie muszę wyglądać elegancko, cały czas mi służy. Okazuje się, że taki zestaw na 3, 4 dni, na eleganckie wyjazdy służbowe w zupełności mi wystarczy. Może nie jest to do końca garderoba kapsułowa, bo nie była budowana z myślą o tym, że ma być garderobą kapsułową. Taka składa z 15, 16 elementów. Wciąż mam ubrania, co do których nie jestem przekonana, ale jeszcze nie znalazłam chętnego na to, żeby je przejął. To jest jeszcze do zrobienia. Dlatego przedłużyłam swój post o kolejny rok.
No dobrze, a co z trendami?
Moda powinna być dopasowana do sylwetki i do charakteru danej osoby, a nie tego, co nam dyktują trendy, kreowane przez producentów odzieży, którym zależy, żeby zarabiać. Jednym z najbogatszych ludzi w Europie jest jeden z producentów tzw. "szybkiej mody". Hiszpański miliarder, który ma ileś sklepów z ubraniami. Mówi, że trendy zmieniają się już nie dwa razy w roku, gdy była kolekcja: jesień-zima, wiosna-lato, tylko zmieniają się co dwa tygodnie i co dwa tygodnie jest nowa kolekcja w sklepach. W związku z tym te "stare rzeczy" powinniśmy wyrzucić i kupić nowe.
To co pani robi, trochę brzmi jak coś nowego, ale tak naprawdę właśnie tak żyli nasi pradziadkowie. Ubranie było wartością, kosztowało, miało dobrą jakość, było szyte na miarę i służyło.
Nie musimy daleko szukać, przecież jeszcze nasi rodzice tak żyli. Nie było szybkiej mody, to przyszło nie tak dawno. To nie jest nic nowego. Natomiast gdzieś niepostrzeżenie ta potrzeba kupowania i konsumpcji, szaf, które się rozrastają i hałd ubrań, które są potem niszczone i palone, gdzieś to się stało nową normą. Dlatego ja nie twierdzę, że odkryłam Amerykę. Sama jestem zdziwiona, że ludzie tak do tego podchodzą, że ja zrobiłam jakiś niewiarygodny wyczyn. Ja po prostu postanowiłam, że może mi wystarczy, że może nie muszę kupować czegoś nowego. Okazało się, że nie tylko ja mam wystarczająco w szafie, ale też wszyscy inni mają wystarczająco w szafie. Chętnie się tym dzielą. Ku refleksji.
Posłuchaj jak pani Agata wprowadza filozofię "ograniczania się" także w innych dziedzinach życia. W rozmowie m. in. o tym, dlaczego pijemy plastikową zupę.