„Wiele razy w życiu w pewnym sensie umierałem na wyprawach, czy byłem bliski tego, żeby mnie nie było” - mówił w przedświątecznym wydaniu Popołudniowej rozmowy w RMF FM Marek Kamiński. Podróżnika, zdobywcę obu ziemskich biegunów pytaliśmy o jego podejście do pustki, często towarzyszącej jego wyprawom. „W ciszy, braku zgiełku, braku zamętu, objawiają nam się nieraz bardzo ważne rzeczy, a nieraz ta pełnia, pełnia konsumpcyjnych wrażeń, pełnia wszystkiego, co chcielibyśmy mieć, okazuje się pustką. Życie jest pełne paradoksów, dlatego często odpycha mnie ta pozorna pełnia, a przyciąga mnie ta prawdziwa sensu pustka” - stwierdził. „Myślę, że w moim życiu było jednak więcej porażek niż sukcesów. Ludziom łatwo przychodzi myślenie o sukcesach i w tym widzą tylko miarę innego człowieka, natomiast jeśli chodzi o mnie, to sukcesy są wierzchołkiem góry lodowej porażek. Ja uważam, że generalnie lepsza jest mądra porażka, z której człowiek uczy się czegoś o życiu, niż głupi sukces, który powoduje, że wierzymy w siebie, że myślimy, że możemy wszystko” - mówił Kamiński.
Marcin Zaborski: Dzień dobry. Są takie dni, kiedy czas płynie wolniej i dzięki temu możemy się na chwilę zatrzymać i trochę pomyśleć. Marek Kamiński jest naszym gościem - podróżnik, polarnik, zdobywca biegunów. Panie Marku, na co dzień przeciętny człowiek raczej od pustki ucieka. A w panu jest coś takiego, co pana do tej pustki ciągnie. Co to takiego?
Marek Kamiński: Może pustka jest pełnią, a może pełnia jest pustką - w tym sensie, że w ciszy, w braku zgiełku, braku zamętu, objawiają nam się nieraz bardzo ważne rzeczy, a nieraz ta pełnia, pełnia konsumpcyjnych wrażeń, pełnia wszystkiego, co chcielibyśmy mieć, okazuje się pustką. Życie jest pełne paradoksów, dlatego często odpycha mnie ta pozorna pełnia, a przyciąga mnie ta prawdziwa sensu pustka.
To a propos tych poważnych spraw i tematów - w jednej z pana książek, "Alfabecie Kamińskiego", nie ma hasła "śmierć".
Łał.
Pisze pan o niej przy innej okazji, ale osobnego hasła "śmierć" nie ma, ono tam nie istnieje. To znaczy, że pan o śmierci nie myśli?
Rzadko, myślę to tym głównie, co jest tu i teraz. Nie jest tak, że się boję śmierci, jak każdy człowiek boję się jej, ale to nie jest tak, że obsesyjnie się jej boję. Wiele razy w życiu w pewnym sensie umierałem na wyprawach, czy byłem bliski tego, żeby mnie nie było, dlatego też nie uciekam przed tym tematem, ale to nie jest jakiś temat, który... Wiem, że ona kiedyś będzie, wiem, że... Bardziej mnie interesuje to, co jest tu i teraz. Takie życie...
I pisze pan: "Wierzę, że to będzie początek czegoś nowego, tak jak w piosence Włodzimierza Wysockiego - koniec mój, to jeszcze nie koniec, to zwiad nowego początku".
Tak jest. Myślę, że na myślenie o tym, co będzie później - przyjdzie czas później, a teraz warto żyć po prostu. Życie jest jakimś darem, jest przywilejem. Czemuś powinno służyć według mnie - nie wiem dokładnie, czemu, ale wiem, że każdego dnia żyjąc, nadajemy temu życiu sens. Bardziej się koncentruję na tym, co jest tu i teraz i bardziej staram się żyć uważnie tu i teraz, niż myśleć i śmierci, aczkolwiek temat śmierci też nie jest mi obcy, nie jest czymś, czego bym unikał. Po prostu w życiu nie ma tyle czasu, żeby myśleć o wszystkim.
A myślał pan o tym, o co zapytałby pan Boga, gdyby pan mógł? I gdyby miał pan świadomość, że on naprawdę panu odpowie?
Myślałem o tym. Teraz, właśnie jadąc do Izraela parę tygodni temu.
Był pan na Górze Synaj.
Byłem na Górze Synaj i przed samym wyjazdem zapytałem mojego syna - powiedziałem mu, że jadę do Izraela, miejsca, gdzie narodził się, gdzie żył Jezus Chrystus, i być może spotkam Chrystusa. Wierzę też, że Jezusa możemy spotkać w każdym człowieku i zapytałem syna, czy "jeżeli spotkam Chrystusa, to chciałbyś, żebym zadał mu jakieś pytanie?". I on mi powiedział, że tak, że chciałby, żebym zapytał "po co żyje człowiek". A zapytałem go wtedy - "Kaja, a czy chciałbyś zadać mu jakieś inne pytanie, drugie pytanie?". On mi powiedział: "Po co istnieje świat?". I w sumie pomyślałem, że myślałem o tym samym właśnie w wieku Kaja, nawet wcześniej. Te same pytanie były w mojej głowie. Myślę, że chyba bym o to zapytał właśnie - to samo, co mój syn, to samo, o czym dawno już myślałem. Po co żyje człowiek i po co istnieje świat?
No właśnie, ale jeśli syn pana o to pyta, jak syn pyta ojca, to co pan mu odpowiada? Po co żyje człowiek?
Musiałbym się zastanowić, to nie jest takie łatwe. Myślę, że przede wszystkim po to, żeby jego życie miało jakiś sens. Ale to jest trudne pytanie. Myślę, że - inaczej - odpowiedzią na to pytanie jest nasze życie. Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie "po co?", ale na pewno jedną z odpowiedzi jest nasze życie. To, co robimy. To jest odpowiedź na to pytanie.
W tym alfabecie Kamińskiego jest hasło "starość". I o starości pisze pan tak...
Tak, jest! Nie czytam swoich książek, niestety.
...starość może być szansą. Bóg dał nam szansę, byśmy coś z nią zrobili. Nie wszyscy widzą starość jako szansę.
Myślę, że każdy fragment życia jest szansą - życie dziecka jest szansą, życie dorosłego. Na pewno, kiedy mamy naście lat, albo kiedy mamy 20, 30 lat, to nie zastanawiamy się nad tym, co będzie, kiedy będziemy mieli 60, 70 albo 90 - jak dożyjemy. Natomiast ja czasami myślę o tym, rzeczywiście. Tym bardziej, że ta strzałka w moim wypadku się przesuwa coraz bardziej w tę drugą stronę. Więc myślę o tym, jak - tzn. nie wiem, czy dożyję, tak jak mówię - też nie lubię robić takich planów. Ale zakładam, że... Mnie się bardzo podoba książka Viktora Frankla "Człowiek w poszukiwaniu sensu". I myślę, że w każdej sytuacji, i w każdym fragmencie życia, można mu nadać sens. Tylko od nas zależy, jaki sens mu nadamy.
Panie Marku, ojciec Jan Góra kiedyś powiedział, że "gdyby miarą szczęścia był sukces, to mógłby uważać się za swoistego bogacza". Patrzę na pana i trzymając się tej definicji mogę przedstawić bogacza, tak mi się wydaje, no bo sukcesów na pana koncie wiele. Pytanie tylko, jak pan widzi miarę szczęścia, gdzie pan ją dostrzega?
Myślę, że w moim życiu było jednak więcej porażek niż sukcesów. Ludziom łatwo przychodzi myślenie o sukcesach i w tym widzą tylko miarę innego człowieka, natomiast jeżeli chodzi o mnie, to sukcesy są wierzchołkiem góry lodowej porażek. Ja uważam, że generalnie lepsza jest mądra porażka, z której człowiek uczy się czegoś o życiu, niż głupi sukces, który powoduje, że wierzymy w siebie, że myślimy, że możemy wszystko.
A kiedy pan zrozumiał, że te porażki mogą dać dużo więcej, niż właśnie sukces?
Ja myślę, że w dzieciństwie. Zawsze, jak było źle, to starałem się tłumaczyć, że to jednak czemuś służy, to ma jakieś znaczenie. Starałem się być z tą porażką - myślałem "ale pamiętaj o tej chwili, to jest ważne, nie uciekaj od tego" - tak sobie sam jakby do siebie mówiłem. Że możesz się z tego czegoś nauczyć, że to jest też ważne. Więc nie rozumiałem, dlaczego - to bardziej było intuicyjne, ale nawet sam siebie nie rozumiałem. Czemu ja tak "lubię" te porażki? Czemu ja tak - zamiast uciekać od tych porażek i zapominać o nich - to ja chciałem z nimi właśnie z nimi być, chciałem je przeżyć. Także to było gdzieś już od dzieciństwa, natomiast wracając do tego szczęścia - co jest miarą szczęścia? Myślę, że... Dla mnie jedną z miar szczęścia jest poczucie sensu, że człowiek wierzy, że jego życie ma sens. Jest głęboko przekonany o tym, że nie chciałby, żeby nic było inaczej - to jest miarą szczęścia - sens życia, wartości, podążanie za wartościami.
"Staram się iść naprzód, ale chcę też, żeby ta moja droga coś oznaczała" - tak pan mówi. No to jakie ślady chce pan na tej drodze zostawiać?
Czasami żadnych - na przykład kiedy tak sobie uświadomiłem, że kiedy szedłem na biegun północny i południowy, to nie pozostawiłem po sobie nic z wyjątkiem śladów nart, które zaraz zawiał wiatr, więc nie wiem, czy te ślady są takie ważne, trwałe. Ważne są pewnie takie ślady w ludzkich sercach i umysłach, które też odejdą z ludźmi - myślę, że te najbardziej ślady mnie interesują - w ludzkich sercach i umysłach. Bardziej, niż takie, które będą gdzieś wyryte w kamieniach czy gdzie indziej.
"Życie jest pokutą, życie jest drogą" - mówił w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM Marek Kamiński. Podróżnik i polarnik mówił o jego przeżyciach podczas pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostela. "Nie było chętnych, żeby pójść 4000 km, ale bardzo mały promil moich wypraw był samemu" - żartował. Swoją wyprawę nazwał zdobywaniem "trzeciego bieguna" - tym razem nie geograficznego. "Podróże nigdy nie interesowały mnie w sensie przemieszczania się - raczej co się ze mną dzieje" - stwierdził Kamiński, dodając, że interesowała go duchowa strona wyprawy. "Szukanie Boga będzie trwało i trwało i nigdy się nie skończy" - podsumował swoje duchowe odczucia Kamiński.