W szkolnych stołówkach i sklepikach nastało zdrowe jedzenie bez zdrowego rozsądku – pisze "Rzeczpospolita". "Idea wprowadzenia do szkół zdrowej żywności jest słuszna, ale jeśli te potrawy będą niesmaczne, dziecko nauczy się, że zdrowe odżywianie to przykrość" - tłumaczy w rozmowie z dziennikiem dietetyczka Anna Sajdakowska.

W szkolnych stołówkach i sklepikach nastało zdrowe jedzenie bez zdrowego rozsądku – pisze "Rzeczpospolita". "Idea wprowadzenia do szkół zdrowej żywności jest słuszna, ale jeśli te potrawy będą niesmaczne, dziecko nauczy się, że zdrowe odżywianie to przykrość" - tłumaczy w rozmowie z dziennikiem dietetyczka Anna Sajdakowska.
Uczennica w sklepiku szkolnym /Jacek Turczyk /PAP

Jak przypomina "Rzeczpospolita", na początku września weszła w życie znowelizowana ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia. "Firmy i osoby, które prowadzą szkolne sklepiki, nie mogą sprzedawać wyrobów zawierających znaczne ilości składników niezalecanych dla dzieci. Chodzi o te z cukrem i substancjami słodzącymi, a także produkty o dużej zawartości tłuszczu czy soli" - podkreśla dziennik. Efekty zmian wprowadzanych w dobrej wierze okazują się w niektórych przypadkach dość absurdalne.

Okazało się, że dzieci dostają niesłodzoną herbatę, której nie chcą pić - mówi "Rzeczpospolitej" pani Marta, której syn chodzi do przedszkola w centrum stolicy. Przedszkole nie kupiło innego niż cukier słodzika, bo musiałoby ogłosić przetarg - dodaje kobieta, która ostatecznie... sama zaniosła do placówki słoik miodu.

(mn)