Po lekturze wyroków dyscyplinarnych sędziego Tomasza Szafrańskiego czytelnik czuje ulgę, że parokrotnie obwiniony sędzia już nie orzeka. Potem wpada się w zdumienie, że człowiek z taką historią, już jako prokurator, reprezentuje Prokuratora Generalnego przed Trybunałem Sprawiedliwości UE.

Prokurator Tomasz Szafrański występując we wtorek przed TSUE w imieniu Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry złożył wniosek o wyłączenie z orzekania ws. polskiej KRS prezesa Trybunału, Koena Lenaertsa. Uczestnikom rozprawy dał się zapamiętać jako postać specyficzna, jego ustne uzasadnienie wniosku zawierało zmyślenia i logiczne sprzeczności. Na ten temat pisaliśmy <<< TUTAJ >>>

Faktem jest, że pracujący od lat w Prokuraturze Krajowej Tomasz Szafrański zwrócił na siebie uwagę.

Były sędzia

Do roku 2004 dzisiejszy prokurator Szafrański był sędzią Sądu Rejonowego w Krakowie. Jego słabością było niesporządzanie w terminie uzasadnień do wydanych przez siebie wyroków, czyli uchybianie jednemu z podstawowych obowiązków sędziego. Tak nagminne i na tak ogromną skalę, że nie tylko wszczynano wobec niego liczne postępowania dyscyplinarne, ale też parokrotnie został w nich skazany - wymierzono mu kary upomnienia, potem nagany, a potem już dotkliwego dyscyplinarnego przeniesienia do sądu rejonowego w apelacji łódzkiej. Wyższą karą dyscyplinarną wymierzoną sędziemu może być tylko złożenie z urzędu.

Od każdego właściwie postanowienia sądów dyscyplinarnych w jego sprawach Szafrański się odwoływał. Pięć odwołań w latach 2003-2004 trafiło w ten sposób do Sądu Najwyższego.

W jednym z nich sędzia Szafrański nie przyznał się do przewinienia służbowego, jednocześnie stwierdzając, że w 9 sprawach od kilkunastu do ponad 100 dni uchybił terminom przygotowania uzasadnień. Wyjaśniał, że w porównaniu z innymi sędziami był niewspółmiernie wysoko obciążony obowiązkami, z powodu niechętnego do niego stosunku Przewodniczącego Wydziału.

Dalsza część artykułu pod materiałem video:

SN badając sprawę stwierdził jednak, że obciążenie Szafrańskiego praca było przeciętne. Zwrócił też uwagę, że wspomniany przełożony pełnił tę funkcję tylko do połowy roku 2000, a uchybienia Szafrańskiego zaczęły się w listopadzie. Nawet gdyby jednak nie to, sędzia mógł poprosić szefa o przedłużenie terminów na sporządzenie uzasadnień. Takich wniosków jednak nie składał, bo "nie mógł liczyć na ich życzliwe rozpatrzenie".

Odebrał, ale kiedy indziej

W innej sprawie odwołanie sędziego Szafrańskiego zostało oddalone, bo złożono je po terminie. Obwiniony sędzia w zażaleniu stwierdził, że... "doręczenie mu odpisu wyroku z uzasadnieniem nastąpiło w rzeczywistości w innej dacie, aniżeli wynika to z potwierdzenia odbioru, która została przezeń wpisana omyłkowo".

Sąd stwierdził, że "Dowód doręczenia odpisu wyroku z uzasadnieniem został przez skarżącego podpisany i opatrzony wyraźnie napisaną datą". Argument Szafrańskiego, że pomylił kiedyś datę przy podpisywaniu dowodu doręczenia innego dokumentu, przy czym sam wtedy tę datę poprawił sąd uznał za pozbawiony znaczenia w tej sprawie - zażalenie oddalono.

Nie zauważył, że mogło być gorzej

W odwołaniu od skazania w sprawie kolejnych 33 opóźnień w uzasadnieniach Szafrański twierdził m.in., że sąd niższej instancji niedokładnie zbadał dowody.

SN stwierdził, że przypisane mu przewinienie "zostało ograniczone do 33 spraw, a więc znacząco zredukowane w stosunku do spraw objętych zarzutem" - właśnie dlatego że każda sprawa była wnikliwie analizowana, a wszelkie wątpliwości rozstrzygano na korzyść obwinionego.

Gra na przedawnienie

W uzasadnieniu podtrzymania wyroku sąd zwrócił uwagę na "niewątpliwie naganną postawę obwinionego" w tej sprawie. "Nie mieści się ona w dobrze pojętym prawie do obrony, a świadczy o przekroczeniu tego prawa, jego nadużyciu, co nie licuje z godnością sędziego" - napisał SN w uzasadnieniu. Mówiąc wprost - Tomasz Szafrański grał na czas, żeby sprawa się przedawniła.

Po wyznaczeniu rozprawy na 25 listopada 2004 Szafrański przysłał do SN wniosek o jej odroczenie, załączając wokandę, z której wynikało, że tego dnia ma orzekać w swoim sądzie. Poniżej fragment uzasadnienia wyroku SN, opisującego dalsze kroki opóźniające sędziego Szafrańskiego:

Sędzia Szafrański postawił też sądowi niższej instancji idiotyczny zarzut złamania konstytucji przez niewskazanie w treści wyroku miejsca, na które zostaje dyscyplinarnie przeniesiony. Wykonanie wyroku należy do ministra sprawiedliwości, i to on decyduje na jakie miejsce służbowe obwiniony zostanie przeniesiony - wyjaśnił sędziemu Sąd Najwyższy.

Szczególny "kolega"...

W kolejnym wyroku Szafrański bronił się przed zarzutami przewlekłości w pisaniu uzasadnień wyroków tym, że potrzebę taką nie zawsze zawierała tzw. kontrolka uzasadnień - wewnętrzny rejestr próśb o ich sporządzenie. Sąd orzekł, że ta kontrolka nie ma znaczenia, bo sędzia ma obowiązek interesowania się koniecznymi czynnościami po wydaniu wyroku i należy to do elementarnych zasad pracy w referacie.

Szafrański z jednej strony przedstawiał się jako osoba dbająca o koleżeńskie stosunki w wydziale - tym tłumaczył nieodnotowanie rzekomego spóźnionego dostarczenia mu akt jednej ze spraw. Z drugiej strony jednak nie wahał się podważać niekorzystnych dla niego (uznanych przez sąd za wiarygodne) zeznań koleżanki - kierowniczki sekretariatu - próbując dyskredytować ją gazetowymi informacjami o toczącym się postępowaniu (nawet nie śledztwie) w zupełnie innej sprawie.

...gubiący akta w swoim gabinecie

Absolutnym przebojem sądowych wyroków Tomasza Szafrańskiego jest prawdopodobnie fragment uzasadnienia ostatniego z nich, opisujący jego dość niebywałą argumentację:

Reasumując: Tomasz Szafrański błędem lub pomyłką nazywający niewykonanie ustawowego obowiązku sędziego w sprawach, których akta właśnie w tym celu przechowywał w gabinecie - nie jest już sędzią.

Jest prokuratorem i reprezentuje Polskę za granicą.

Opracowanie: