Czy rodzi się na świecie, także w Polsce, pokolenie lockdownu? To generacja młodych ludzi, którzy w dorosłe życie weszli z traumą odcięcia od najbliższych osób. To Boże Narodzenie to dla nich prawdziwy szok. Odczuwają totalne zamknięcie fizyczne i psychiczne. Są w klatce.
To rodzaj koronawirusowej klaustrofobii, potęgowanej jeszcze przez żal za minionymi świątecznymi chwilami w gronie najbliższej rodziny.
To wyznania młodych ludzi - Joanny i Dominika. Rozmawiali ze mną przez komunikatory. Często głos w takich rozmowach z bliskimi jest właśnie tak zniekształcony, jakby pochodził z innego, obcego świata, bardziej odległego niż wynikałoby to z dystansu samych kilometrów.
Oczywiście można odsuwać od siebie podobne uczucia, udawać że nic się nie zmieniło, szukać dobrych stron. To też jest jakaś metoda. Jednak już po krótkiej wymianie zdań, doszedłem do wniosku, że taki sztuczny optymizm to spychanie prawdziwego problemu pod magiczny, kolorowy dywan. Daleko na nim nie polecimy. Lepiej twardo stąpać po ziemi i przestać się oszukiwać. Oni mówią szczerze. Bez amerykańskiej maniery: "keep smiling" i "take it easy".
Młodzi ludzie zostali przez pandemię pozbawieni tego, co w życiu jest najistotniejsze: fizycznej obecności najbliższych osób.
Dwudziestoparolatkowie, nierzadko przed pandemią ukrywający swoje uczucia za modnymi maskami dystansu - słynnego bycia "cool" - teraz otwarcie przeżywają brak kontaktów z rodzicami i dziadkami. Ostatnie miesiące, a teraz zwłaszcza Wigilia, to bardzo trudny dla nich okres. Mówią otwarcie o swoim zamknięciu. Lockdown jest w nich, uwewnętrzniony. Zostali uwięzieni w sobie.
Bowiem COVID-19 to nie jest wyłącznie ciężka choroba ciała. To bardzo groźna epidemia atakująca nasze najgłębsze uczucia, tę duchową istotę w nas, która jest bytem bardzo delikatnym, zwykle niewidzialnym, a teraz domagającym się pokarmu odebranego w tak bardzo brutalny sposób. Powtórzę, bo dla mnie mocno zaskakujące, jak wyraźnie widać to u młodych Polaków, którzy w dorosłe życie wchodzą z bagażem dramatycznych sytuacji. Przecież w tym wieku człowiek buntuje się przeciwko starszemu pokoleniu. To normalne, naturalne. W pewnym momencie życia trzeba odciąć pępowinę, wybić się na indywidualną niepodległość, bo nigdy się nie wydorośleje. Jak zatem nasi "biedni dwudziestoletni" poradzą sobie z tym, co ich spotkało?
Koronawirus nie atakuje tylko bezpośrednio, nie infekuje wyłącznie naszych organizmów. Dewastuje też inne komórki - rodzinne. Bardzo odczuwa to młodzież, która została nagle odseparowana od ukochanych rodziców i dziadków, ale też od swoich przyjaciół. Ten nastrój przygnębienia pojawił się nawet u tych młodych ludzi, którzy mają szczęście mieszkać w jednym domu z najbliższymi osobami.
Bywa, że żaden szum nie zakłóca działania komunikatora. Dzięki temu mogliśmy się "skomunikować". Słychać wyraźnie głosy: Ani czy Zosi.
Wsłuchajmy się jednak w sam rzeczownik: "komunikator". Z tą swoją zimną funkcjonalnością jest po prostu nieludzki. Mówimy przez niego - powiem to brutalnie, z dużą przesadą, ale obrazowo - jak pacjent po tracheotomii. Pandemia odebrała nam prawdziwy głos. W wypowiedziach dorosłych albo prawie już dorosłych kobiet i mężczyzn jak refren pojawia się słowo: "przytulić". Oni chcą poczuć prawdziwe ciepło ukochanego człowieka. To pokolenie smartfonów, które wolało "rozmawiać" ze sobą wysyłając SMS-y, emocje "wyrażało" w gotowcach emotikonów i jedynie na ekranach komputerów "widywało się" ze swoimi znajomych, teraz nierzadko wzruszonym głosem przyznaje, że jest to świat całkowitej ułudy.
Oczywiście nie znaczy to, że "biedni dwudziestoletni" nie będą "grać w gry", że nie zainwestują już nigdy w "Cyberpunka 2077". W totalnej izolacji i podczas zdalnego nauczania korzystają z pecetów i laptopów jeszcze częściej niż przed erą koronawirusa. Jednak pojawił się jakiś nawias, cudzysłów. Wyraźne przesunięcie. Jakby piksele zrobiły się większe i ujawniły swoją prymitywną sztuczność, nawet jeśli niemal w doskonały sposób wirtualna rzeczywistość odtwarza tę realną. Ten świat pikselowej pasji stał się pusty i niepoważny. Za to coraz częściej objawia się nieokiełznana, jakby pierwotna tęsknota za tym co dotykalne, żywe. Za "tym"? Nie. Za "Tymi". I to niedowierzanie! Bo szok nie nastąpił natychmiast, wiosną.
Nie wiem, czy nie przesadzam, ale słyszę akcenty buntu przeciwko dominacji nowoczesnej technologii. Sztuczna inteligencja nie zastąpi nam inteligencji emocjonalnej. "Koronawirus uświadomił nam, jak bardzo potrzebujemy prawdziwych uczuć i bliskości drugiego człowieka" - powtarzają jak refren młodzi Polacy tacy jak Ania, Agnieszka czy Zosia. Jan używa wyrażenia "zcyfryzować dziadków", ale to w jego rozumieniu czysto techniczny termin oznaczający tylko przyuczenie starszych ludzi do korzystania z możliwości, jakie daje współczesna technokracja. Gdy zwróciłem mu uwagę, że to brzmi jak urzeczowienie ludzi, czy - mówiąc bardziej precyzyjnie - poddanie ich cybermetamorfozie, doprecyzował, że to metoda ożywienia relacji, a nie zamykanie ich w magicznej skrzynce jak w techno-trumnie.
Moja generacja (50+) chyba łatwiej znosi ciężar odosobnienia. Mamy za sobą etap towarzyskiego życia, często męczyli nas już inni ludzie.
Szukaliśmy spokoju i coraz częściej samotności, przebywania z dala od gwaru i zgiełku. Nawet przejście na zdalną pracę (psychicznie) przychodzi nam łatwiej ( gdy pokonamy technologiczne zacofanie). Jasne, że i dla nas zerwanie bezpośrednich relacji z rodzicami i dziećmi jest dojmujące, ale jesteśmy życiowo doświadczeni, lepiej potrafimy trzymać uczucia na wodzy. Co ciekawe, ja sam odkryłem w sobie zagadkowy fatalizm. Jakbym powtarzał za Rejentem Milczkiem z "Zemsty" Aleksandra Fredry: Niech się dzieje wola Nieba, Z nią się zawsze zgadzać trzeba. Nawet jeśli często fałszywa ta moja pobożność.
Wierzę, że pokolenie lockdownu nie będzie kolejną "lost generation". Z troską wciąż myślimy o starszych. To dobrze. Ale nie zapominajmy o tych młodych, o tyle młodszych od nas, a tak już doświadczonych.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: "Skutki psychiczne pandemii to także więcej zawałów serca i udarów"