Na rozpoczynającej się dziś sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego mogą być ogłoszone sankcje wobec eurodeputowanego Nowej Lewicy Bogusława Liberadzkiego. Korespondentka RMF FM ustaliła w trzech niezależnych źródłach, że w tej instytucji od dłuższego czasu trwa wewnętrzna procedura kontrolna dotycząca europosła. Chodzi o zarzuty stosowania mobbingu wobec asystentki.
Wachlarz sankcji za łamanie zasad kodeksu postępowania europosłów jest szeroki: od reprymendy, poprzez sankcje finansowe, czyli odebranie diety, po zakaz reprezentowania PE podczas delegacji zagranicznych.
Sprawa stanie się publiczna dopiero, gdy przewodnicząca europarlamentu Roberta Metsola ogłosi karę, bo to jest jej prerogatywa.
W rozmowie z dziennikarką RMF FM Liberadzki powiedział, że "cała sprawa jest nieuzasadniona" i że nic nie wie o ewentualnej karze. Zapowiedział, że odwoła się do sądu UE.
Chodzi o to, że byłem niezadowolony z pracy mojej asystentki, przyjąłem więc drugą osobę i tej pani nie podobało się, że zatrudniłem drugą osobę. Chciała dostać pensję tej drugiej osoby. Była niezadowolona, więc się rozstaliśmy. Ta pani ma pretensje, że nie pracuje do końca kadencji. Miałem prawo zatrudnić ją do połowy kadencji i tak zrobiłem. Być może ta pani czuła, że ma dyskomfort pracy. To sąd rozstrzygnie. To wszystko - tłumaczy.
Jednak według źródeł dziennikarki RMF FM "chodzi o zarzuty o nękanie, które doprowadziło do rozwiązania kontraktu". Pojawiły się też zarzuty związane z zarządzaniem biura w PE.
Kwestie sankcji wobec eurodeputowanych związane z łamaniem przez nich kodeksu postępowania to jedna z drażliwszych spraw w Parlamencie Europejskim. Zwłaszcza teraz, gdy PE wstrząsnęła afera korupcyjna. Rozmówcy dziennikarki RMF FM w PE z różnych opcji politycznych podkreślają jednak, że w przypadku Liberadzkiego w żadnym wypadku nie chodzi o sprawę kryminalną, jak w przypadku afery korupcyjnej z eurodeputowaną Evą Kaili.