Nie było podstaw, by powiadomić prokuraturę o zniknięciu szyfranta Stefana Zielonki - twierdzi Jacek Cichocki, odpowiedzialny za tajne służby w Kancelarii Premiera. W Sejmie trwa tajne posiedzenie speckomisji, na którym oceniane są działania wywiadu i kontrwywiadu wojskowego w sprawie szyfranta.
Zdaniem Cichockiego nie trzeba było powiadać prokuratury, ponieważ nic nie wskazywało na popełnienie przestępstwa, np. dezercji. Taką wiedzę można pozyskać w wyniku rozpoczęcia różnego rodzaju procedur – dyscyplinarnych i wyjaśniających. Natomiast w momencie, kiedy te procedury się toczą, trudno zawiadomić, że uciekł - twierdzi Jacek Cichocki:
Przekonuje, że wystarczyło powiadomienie Żandarmerii Wojskowej i policji. Policja od początku twierdzi jednak, że poszukiwania rozpoczęły się w wyniku zgłoszenia zaginięcia przez żonę Zielonki, a nie przez Służbę Wywiadu Wojskowego. Z kolei Prokuratura Wojskowa zajęła się sprawą szyfranta dopiero po doniesieniach medialnych.
Jutro w samo południe ma się stawić w prokuraturze garnizonowej w Warszawie bezpośredni przełożony zaginionego wojskowego szyfranta. Reporter RMF FM Marek Smółka pierwszy dowiedział się o zaplanowanym przesłuchaniu oficera, który był zwierzchnikiem chorążego Stefana Zielonki.
Nasz dziennikarz nie zna nazwiska wezwanego wojskowego, ale to dlatego, że nie zna go sama prokuratura wojskowa. Prokuratorzy poprosili szefa Służby Wywiadu Wojskowego o skierowanie właściwej osoby na jutrzejsze przesłuchanie. Według informacji Marka Smółki prokuratura prowadzi postępowanie sprawdzające, czy chorąży Zielonka mógł zdezerterować.
Stefan Zielonka zniknął prawie miesiąc temu w Warszawie. Obecnie poszukują go zarówno tajne służby, jak i policja. Śledczy nie wykluczają żadnej z możliwych wersji zaginięcia: od przypadkowej śmierci aż po zdradę państwa. Najczarniejszy scenariusz zakłada właśnie tę drugą opcję.