Polski Czerwony Krzyż zgłosił się do białoruskiego odpowiednika z propozycją pomocy dla migrantów, którzy od kilkunastu dni koczują na granicy w podlaskim Usnarzu Górnym. W odpowiedzi przedstawiciele organizacji w Mińsku przekonują, że część osób z koczowiska nie znajduje się już na terenie Białorusi.
Kolejny dzień cudzoziemcy koczują po białoruskiej stronie granicy z Polską. Znajdują się oni nieopodal miejscowości Usnarz Górny. Według informacji Straży Granicznej grupa liczy 24 osoby.
Cudzoziemcy nie chcą wracać na Białoruś, a strona polska nie chce wpuścić ich do siebie. Po naszej stronie rozciągnięto drut kolczasty.
Teren oraz okoliczne drogi są patrolowane przez straż graniczną i policję.
Polski oddział Czerwonego Krzyża oficjalnie wystąpił do odpowiednika z Mińska i do krajowego MSWiA z propozycją pomocy migrantom.
Białoruska organizacja odpowiedziała jednak, że nie ma pewności, czy jest upoważniona do niesienia pomocy, bo przynajmniej część migrantów ma się nie znajdować na terytorium ich kraju. Czerwony Krzyż z Mińska wtóruje w ten sposób narracji reżimu Łukaszenki.
Polskie ministerstwo spraw wewnętrznych wyraziło zgodę na współpracę, ale z obiema organizacjami. Władze w Warszawie obawiają się samodzielnie dopuścić polskich wolontariuszy do migrantów.
Ponieważ znajdują się oni po białoruskiej stronie granicy, nie ma pewność, w jaki sposób tamtejsze oddziały zareagowałyby na obecność przedstawicieli polskiego PCK na ich terytorium.