10 października warszawski sąd wyda wyrok w procesie, w którym Lech Grobelny żąda od Skarbu Państwa niemal 16 milionów złotych odszkodowania za 5 lat niesłusznego aresztu.
Grobelny był podejrzany o zagarnięcie w 1989-1990 r. ze swej spółki Dorchem 736 tys. ówczesnych zł. Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła to śledztwo w 2002 r. z "braku dowodów winy".
W październiku 1989 r. Grobelny założył tzw. Bezpieczną Kasę Oszczędności, obiecując klientom wysokie odsetki od lokat. W grudniu 1989 r. zaczął wybierać pieniądze z kasy Dorchemu - w połowie 1990 r. był już w niej zadłużony na 11 mld 912 mln ówczesnych zł, a BKO stała się niewypłacalna.
W czerwcu 1990 r. Grobelny wyjechał za granicę. Nie pozostawił nikomu pełnomocnictw i ślad po nim zaginął. Ludzie przypuścili wtedy szturm na BKO, aby odzyskać swe pieniądze. W BKO ok. 11 tys. Polaków ulokowało oszczędności, szacowane na 9,5 mld starych zł, czyli 2,88 mln dolarów. Syndyk Dorchemu wypłacił wierzycielom w sumie ok. 7 mld starych zł.
Poszukiwanego przez Interpol Grobelnego zatrzymano w 1992 r. w Niemczech. Cztery lata później Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał go na 12 lat więzienia za zagarnięcie 736 tys. zł z kasy Dorchemu. W 1997 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok i zwrócił sprawę prokuraturze, a Grobelnego zwolnił z aresztu, w którym przebywał w sumie ponad 5 lat.
Dziś Grobelny, bezdomny i bezrobotny, zapewnia, że nie ukradł ani złotówki, a w momencie wybuchu afery jego firma była wypłacalna w 70-80 procent. Czy gdyby wygrał proces, oszukani ludzie mieliby szanse na odzyskanie pieniędzy, o tym w relacji naszego reportera, Romana Osicy: