Siedem lat - nawet tyle można czekać w Polsce na przeprowadzenie specjalistycznej operacji. Pacjenci chorują, cierpią i oczekują wyznaczonego terminu... wielu z nich nigdy się go nie doczeka. Zrujnowane, nie tylko chorobą zdrowie to oczywiście wynik braku pieniędzy, ale i bezduszności biurokracji.

REKLAMA

Prawie dwa lata trzeba czekać w Lublinie na poradę stomatologiczną, piętnaście miesięcy na wizytę u okulisty. W Małopolsce najdłuższe kolejki są do wszczepienia endoprotezy i na operację oka. Tam o dużym szczęściu mogą mówić chorzy, którzy otrzymują tylko roczne terminy na wszczepienie endoprotezy.

Rekordzista to szpital w Gorlicach; tam na taką operację trzeba czekać trzy lata; dla wielu chorych oznacza to trzy lata leżenia w łóżku, odleżyny i powolny zanik mięsni: Życie w takim stanie jest makabryczne i nie wiem, jak długo jeszcze będę musiała czekać i czy w ogóle doczekam się na endoprotezę – mówi jedna z oczekujących. Nie lepiej jest z chirurgicznym leczeniem zaćmy. Krótszy niż roczny termin oczekiwania raczej się nie zdarza, a rekordzista, także szpital w Gorlicach, każe czekać ponad dwa lata.

Jeszcze dłużej czeka się na wizytę u specjalisty na Dolnym Śląsku. 2449 dni, czyli prawie siedem lat, trzeba, "odstać w kolejce" na endoprotezoplastykę stawu biodrowego w Dolnośląskim Centrum Rehabilitacji w Kamiennej Górze. Sześć lat w tym szpitalu czeka się na operację wszczepienia endoprotezy kolana. Osiem lat z kolei czekają pacjenci na operację zaćmy w szpitalu powiatowym w Dzierżoniowie. W pilnym przypadku można liczyć na zabieg, ale i tak trzeba czekać trzy miesiące. Trochę lepiej wygląda sytuacja we wrocławskich szpitalach. Lepiej tzn. czas oczekiwania na operację wnosi 2-3 lata.

Kolejki w Poznaniu nie ustępują długościom dolnośląskim. 1825 dni, czyli pięć lat, trzeba czekać na endoprotezę biodra w szpitali im. Degi. Pacjenci czekają tak długo, aż grożące życiu zwyrodnienie skraca kolejkę. Oficjalnie, zgodnie z prawem, samemu endoprotezy kupić nie można. Z jaskrą trzeba chodzić od roku do dwóch. Trzeba uważać, aby w tym czasie nie uszkodzić sobie kolana. Na jego endoprotezę czeka się 6573 dni.

W innych regionach kraju nie jest lepiej, choć Donald Tusk obiecywał w expose: Musimy pokonać zmorę wielomiesięcznego oczekiwania przez pacjentów na poradę lub zabieg.

Szpitale mają ogromne długi i zadłużają się nadal

Polskie szpitale są zadłużone na 10 miliardów złotych. 3 miliardy muszą zwrócić natychmiast, siedem mogą spłacić w późniejszym terminie. Rekordzista to szpital kliniczny w Gdańsku; ma 200 milionów długu. Spiralę zadłużenia nakręciły jeszcze płacowe obietnice. A obiecywał między innymi premier Donald Tusk.

Pracownicy ochrony zdrowia doczekają się wreszcie godziwych wynagrodzeń. Pielęgniarki i lekarze muszą pracować za godziwe pieniądze - obiecywał premier Tusk w listopadowym expose. Odpowiedzią były żądania podwyżek płac.

Tylko w tym roku zadłużenie śląskich szpitali wynosi około 12 milionów złotych. Większość tej kwoty to właśnie podwyżki: Od stycznia miesięcznie, zadłużamy się około 200 tysięcy złotych - mówi dyrektor centrum psychiatrii w Katowicach. Z tego na podwyżki dla personelu dyrektor wydaje miesięcznie około 150 tysięcy złotych .

Rekordzistą, jeśli chodzi o zadłużenie, jest w tej chwili szpital św. Barbary w Sosnowcu. Tam miesięczny dług wynosi około trzech milionów. Dyrektorzy szpitali mówią krótko – szansą na poprawienie sytuacji są wyższe kontrakty z NFZ. Ale w szpitalu w Rybniku na to nie czekano. Aby poprawić sytuację, lekarze, którzy wcześniej dostali podwyżki, teraz zgodzili się zmniejszyć swoje wypłaty.

Podniesienie składki to też nie wyjście

W listopadowym expose premier obiecał, że nie będzie podnoszona składka zdrowotna. Nie minęło pół roku, a rząd zapowiada podniesienie składki od 2010 roku. Wzrośnie ona do 10 procent naszych średnich dochodów, czyli jak szacują specjaliści - będziemy płacić po 275 złotych miesięcznie.

Problem jednak w tym, że podniesienie składki nie pomoże w naprawie systemu opieki zdrowotnej. Do niedawna takiego samego zdania była minister Ewa Kopacz, która jeszcze w grudniu podwyższeniu składki zdrowotnej mówiła zdecydowane „nie”, bo jak dodawała „nieuczciwością jest wyciąganie kolejnych pieniędzy od pacjentów. Jak widać, zdanie zmieniła. Być może z politycznego wygodnictwa.

Według ekspertów podniesienie składki niewiele da, ponieważ w ostatnich latach podwyższano ją kilkakrotnie, a jakość obsługi pacjentów w dalszym ciągu jest na niskim poziomie. Tu zdaniem specjalistów może pomóc - nawet tylko symboliczne - współpłacenie. Rząd Tuska woli jednak iść na łatwiznę, ponieważ boi się o swój wizerunek – mówi profesor Marek Safjan: Dla rządu jest to trudna decyzja. Współpłacenie brzmi groźnie, a podwyższenie składki już trochę mniej. Co prawda, służbie zdrowia to nie pomoże, ale wizerunek nie ucierpi. Tylko gdzie tu logika?

Rząd nie zrobił nic

Co zrobił rząd, aby tę sytuację poprawić? Odpowiedź brzmi: nic. Narzekają wszyscy, w tym szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Krzysztof Bukiel: O tym, że jest kryzys, chyba już nikt nie ma wątpliwości. Prezes Naczelnej Izby Lekarskiej Konstanty Radziwiłł dodaje: Od mieszania herbata się nie robi słodsza. Najpierw trzeba wsypać cukier. Tym cukrem potrzebnym, żeby system zaczął działać jak trzeba jest według ekspertów stworzenie rejestru usług medycznych, koszyka świadczeń gwarantowanych i wprowadzenie współpłacenia.

Co do rejestru, podobno ma być gotowy w połowie roku. Do tej pory nikt go jeszcze nie widział. Koszyk świadczeń też podobno jest, ale chyba tylko w wirtualno-rządowej rzeczywistości. Co do współpłacenia, nawet premier Donald Tusk nie pozostawia wątpliwości: Mój rząd nie zgodzi się na dopłaty.

Rejestru więc nie ma, koszyka nie ma, współpłacenia nie będzie - tyle przez prawie 6 miesięcy zrobił rząd dla uszczelnienia systemu.

Narodowy Fundusz Zdrowia mimo zapowiedzi trwa i dużo kosztuje

4600 osób pracuje na etacie w Narodowym Funduszu Zdrowia. Przeciętne wynagrodzenie to 5 250 złotych. Miesięcznie tylko na same płace wydaje się w NFZ 24 miliony 150 tysięcy złotych. Plany nowego rządu dotyczące NFZ-etu były inne. Będziemy chcieli podzielić Narodowy Fundusz Zdrowia na konkurujące między sobą instytucje ubezpieczenia zdrowotnego – deklarował premier Tusk w listopadowym expose.

Z tych planów, niestety, nie wyszło prawie nic. Prace nad podziałem NFZ na razie kończą się na deklaracji: „będziemy chcieli”, i zapowiedzi: „zrobimy to w 2010 roku”. Co prawda, minister zdrowia zapewnia, że odpowiednia ustawa będzie gotowa w połowie tego roku, ale na jakim etapie są prace, na razie nie wiadomo.

Skąd ta cisza? Według ekspertów rząd prawdopodobnie źle obliczył koszty podziału NFZ i okazało się, że sześć konkurujących ze sobą ubezpieczalni będzie kosztować więcej niż utrzymanie Funduszu w dotychczasowym kształcie. Tym samym zdają się potwierdzać obawy Krzysztofa Bukiela OZZL i Bolesława Piechy z PiS: Znowu politycy będą chcieli zastosować strategię: zmiana dekoracji, a wnętrze pozostanie takie samo - przewiduje szef związku. Według Piechy, system jest tak skomplikowany, że „kolejny wiraż może być zabójczy”. W przypadku podziału NFZ rząd nie robi nic, żeby rozwiać te wątpliwości.