Ponad dwa tysiące ludzi wyszło wczoraj na ulice, aby wyrazić niezadowolenie z przedłużającego się przestoju zakładu i nie wypłacenia zaległych pensji. Po spotkaniu z wojewodą zachodniopomorskim stoczniowcy ustalili, że ten osobiście pojedzie do Warszawy i naświetli sytuację stoczniowców rządowi.
Dziś natomiast mają spotkać się przedstawiciele banków - wierzycieli zakładu z zarządem stoczni. Sprawą stoczni ma zająć się dziś także rząd.
Wczoraj rano stoczniowcy pikietowali siedzibę zarządu stoczni - domagali się spotkania z prezesami i jasnego wytłumaczenia obecnej sytuacji. Kilkudziesięciu z nich wtargnęło nawet na kilkanaście minut do budynku zarządu stoczni, ale nie było w nim żadnego z prezesów.
Szefowie firmy przyszli do protestujących dopiero po godzinie oczekiwania. Nie potrafili jednak powiedzieć, kiedy stoczniowcy dostaną swoje pieniądze. Pikietujący usłyszeli, że to zależy od banków i rządu.
Prezesi zapowiedzieli, że złożą rezygnację, jeżeli tego będą oczekiwały banki mające udzielić kredytu. Stoczniowcy przerywali przemówienia prezesów gwizdami i okrzykami: złodzieje.
W czasie pikiety dostało się też premierowi Leszkowi Millerowi. Stoczniowcy krzyczeli, żeby premier zamiast jeździć na turnieje narciarskie, przyjechał do nich i pomógł im rozwiązać problemy.
Posłuchaj relacji szczecińskiego reportera RMF Piotra Lichoty:
4 marca 6 tys. stoczniowców odesłano na przymusowy urlop, który wciąż trwa. Od trzech miesięcy stoczniowcy nie dostają pensji.
foto Piotr Lichota RMF Szczecin
07:30