Przed Stocznią Szczecin wciąż gorąca atmosfera. Blisko 2 tys. stoczniowców przyszło przed zakład, spodziewając się zaplanowanego spotkania z wojewodą zachodniopomorskim. Do rozmów jednak nie doszło, bo Stanisław Wziątek wyjechał do Warszawy na spotkanie rządem w sprawie stoczni.
Brak wojewody rozsierdził zebrany przed zakładem tłum. Ludzie nie wytrzymują już napiętej sytuacji. Większość z nich nie ma środków do życia:
Stoczniowcy coraz głośniej mówią: Idziemy na ulice miasta. Byliśmy w poniedziałek przed urzędem wojewódzkim, to teraz idziemy przed magistrat. Inni stoczniowcy chcą wejść na teren zakładu i okupować "swoją" stocznię.
Zaraz po rozpoczęciu pikiety do stoczniowców wyszedł przedstawiciel lokalnej Samoobrony, który powiedział, że jego partia pomoże stoczni. Wyrwano mu mikrofon z ręki, zepchnięto ze schodów, z których przemawiał. Potem usłyszał, że stocznia to nie arena polityczna i że żadna partia nie jest zakładowi potrzebna.
Z apelem o zachowanie spokoju i rozsądku zwrócił się do stoczniowców Marian Jurczyk. Stoczniowcy nie wyjdą na ulice miasta tak jak to wcześniej zapowiadali ale niewykluczone że dojdzie do okupacji zakładu.
Trzy dni temu na ulicach miasta pracownicy Stoczni Szczecińskiej protestowali przeciwko niejasnej przyszłości ich zakładu. Od dwóch miesięcy 6 tys. pracowników przebywa na przymusowym urlopie. Nie wiadomo, kiedy będą mogli wrócić do pracy. Od 3 miesięcy - nie dostają pensji.
Zdaniem samych stoczniowców spotkanie przed bramą zakładu ma sens. Po pierwsze, w ten sposób chcą pokazać jak bardzo zależy im na stoczni. Po drugie, chcą wiedzieć, bezpośrednio po zakończeniu spotkania w Warszawie, jakie zapadły decyzje. Chcą mieć informacje z pierwszej ręki. Ponieważ do premiera nie pojechał cały zarząd firmy, stoczniowcy prawdopodobnie będą domagali się spotkania z wiceprezesami, którzy pozostali w Szczecinie.
foto Piotr Lichota RMF Szczecin
10:05