Czy los astronautów Columbii był przesądzony już tuż po starcie? To najważniejsze pytanie, które pojawiło się w związku z sobotnią katastrofą promu Columbia. Eksperci skupili uwagę na awarii osłony termicznej jako możliwej przyczynie tragedii.
Czy oderwany fragment osłony zewnętrznego zbiornika paliwa w 80. sekundzie lotu na tyle poważnie uszkodził ochronną powłokę termiczną lewego skrzydła promu, że wahadłowiec nie mógł bezpiecznie wrócić na Ziemię? Czy NASA mogła cokolwiek zrobić, by w takim wypadku uratować astronautów? NASA utrzymuje, że nie było istotnego zagrożenia. Nie sprawdzono jednak rozmiaru szkód, bo – zdaniem kontroli lotów – nie można było nic zrobić.
Załoga nie miała żadnego sposobu, by naprawić uszkodzenie. Na pokładzie Columbii było dwóch astronautów przeszkolonych do spacerów kosmicznych, ale mogli oni wykonać tylko najprostsze czynności. Nie można było też przyłączyć promu do stacji kosmicznej. Columbia krążyła po innej orbicie i nie miała możliwości zbliżenia się do ISS. Nie miała też odpowiednich urządzeń cumowniczych.
Teoretycznie manewr lądowania można było wykonać po mniej stromej trajektorii, by powierzchnia promu mniej się nagrzewała przy wchodzeniu w atmosferę. Wtedy jednak prędkość wahadłowca mogła być zbyt duża dla bezpiecznego lądowania.
Pozostaje wreszcie próba ratowania załogi przez drugi wahadłowiec. Jeden z nich miał lecieć 1 marca, ale prawdopodobnie udałoby się przygotować go do lotu w ciągu tygodnia. Columbia mogła pozostawać w przestrzeni kosmicznej tylko do najbliższej środy, choć w nadzwyczajnej sytuacji ten czas mógłby się wydłużyć.
Gdyby na ratunek wyruszył prom z 2-osobową załogą, całą siódemkę udałoby się tam zmieścić. Czy jednak była szansa, że udałoby im się przejść z jednego promu do drugiego? Nie wiadomo, bo NASA na razie w tej sprawie milczy.
13:00