Przyszłość spółdzielców jawi się nieciekawie. Ważą się losy ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Ustawa uchwalona przez posłów trafiła teraz do Senatu. Nowy przepis wzbudza wiele kontrowersji między innymi z powodu przywrócenia tak zwanego spółdzielczego prawa do własności, które nie jest w praktyce pełną własnością.
Ta nowelizacja ogranicza przede wszystkim prawa członków spółdzielni, czyli nas – przeciętnych Kowalskich. Przykłady – przepis przywracający możliwość ustanawiania przez spółdzielnię spółdzielczego, własnościowego prawa do lokalu.
Jest to prawo, za które członek spółdzielni płaci pełne koszty, a nie dostaje prawa pełnej własności - tłumaczy prof. Małgorzata Romańczuk z Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej i dodaje, że to oznacza, że osoba, która jest tylko członkiem, a nie jest właścicielem, zostaje w większej zależności od władz spółdzielni. I to w wielu przypadkach spółdzielni-molocha, bo ustawa likwiduje również możliwość podziału spółdzielni (również na drodze sądowej) na mniejsze podmioty na żądanie grup mieszkańców.
Można chyba bez wahania powiedzieć, że spółdzielni licząca kilkadziesiąt tysięcy członków nie jest organizmem zdolnym do funkcjonowania w oparciu o prawdziwe zasady spółdzielcze. A mówiąc dosadniej – takie spółdzielnie działają po prostu nieudolnie.
Kto więc skorzysta na nowelizacji? Oczywiście zarządy owych spółdzielni, bo im większa spółdzielnia, tym większy majątek i większa władza. A lobby szefów spółdzielni jest bardzo silne. To głównie ludzie lewicy, na stanowiskach od wielu lat, związani z SLD-owskimi baronami, a więc bardzo wpływowi. A że często niegospodarni i nieuczciwi – to zupełnie inna sprawa.
Foto: Archiwum RMF
22:20