Co najmniej 14 osób zginęło, a kilkadziesiąt zostało rannych w dwóch samobójczych zamachach w Tel Awiwie i w Jerozolimie. Nadszedł czas, by Izrael zapłacił za swe zbrodnie - ogłosił Hamas, przyznając się do ataków w Izraelu.
Do zamachu w Tel Awiwie doszło przy bramie bazy wojskowej Crifim, w miejscu, w którym czekają żołnierze podróżujący autostopem. W chwili zamachu było tam tłoczno, ponieważ pracę skończyła właśnie jedna ze zmian. Zginęło co najmniej 8 osób, a około 30 osób zostało rannych, w tym 15 ciężko.
Niestety, potwierdziły się przypuszczenia władz Izraela, które ostrzegały, że może dojść do jeszcze do kilku zamachów. Kilka godzin po ataku w Tel Awiwie, terroryści uderzyli na jedną z kawiarni w Jerozolimie. Eksplozja przed budynkiem spowodowała śmierć co najmniej sześciu ludzi.
Do obydwu zamachów przyznał się Hamas. To odwet za izraelską próbę likwidacji duchowego przywódcy tej organizacji Ahmada Jassina. Tymi zamachami chcieliśmy powiedzieć syjonistom, że przyszedł czas zapłaty - głosi oświadczenie Hamasu, opublikowane przez telewizję al-Jazeera.
Gabinet Ariela ostrzegł po zamachu w Tel Awiwie, że wojska izraelskie odpowiedzą na palestyńskie ataki. Tak też się stało – Izraelczycy zabili szefa zbrojnego ramienia Hamasu. Ahmad Badr i jego współpracownik Abed Misk zginęli w wymianie strzałów, gdy wojsko izraelskie otoczyło budynek, w którym się ukrywali. Pierwsi ogień otworzyli Palestyńczycy. Izraelczycy odpowiedzieli m.in. pociskami rakietowymi.
Komentatorzy są zgodni: obydwa zamachy, a także izraelskie ataki w Strefie Gazy dowodzą, że plan pokojowy dla Bliskiego Wschodu, zwany mapą drogową, okazał się fiaskiem, a cały region znalazł się na krawędzi wojny totalnej.
06:20