Korki na ulicach, tłok na parkingach i straty rzędu 100 tys. zł dziennie - taki jest bilans pierwszego dnia bez systemu płatnego parkowania w Warszawie. O ile jeszcze rano kierowcy cieszyli się z dyspensy, teraz już większość narzeka, podkreślając, że lepiej płacić, byle mieć gdzie zostawić samochód.
Przed mieszkańcami stolicy jeszcze co najmniej półtora tygodnia takiego bałaganu. Co najmniej, bo władze miasta nie mogą porozumieć się z firmą, która dotychczas obsługiwała system parkingowy, nie wiadomo więc jak będzie wyglądać parkowanie po 11 grudnia.
Jak się wstępnie szacuje w centrum stolicy ruch wzrósł o 40 proc. jednak na rychły powrót do sytuacji sprzed „parkingowej dyspensy” na razie się nie zanosi. Wiceprezydent Warszawy ma co prawda nadzieję na podpisanie umowy z firmą dotychczas obsługującą parkomaty, ale nie wyklucza, że trzeba będzie wprowadzić w życie plan „B”, czyli bilet zamiast parkomatu: Pierwsza transza biletów jest wydrukowana, druga schodzi z maszyn. One trafią w odpowiednim czasie do kiosków Ruchu i punktów dystrybucji - mówi Andrzej Urbański.
Na druk biletów miasto już wydało 135 tys. zł. Władze stolicy mają już nawet pomysł na ich wykorzystanie, jeśli parkomaty zostaną włączone – obie formy płatności mogą współistnieć obok siebie.
Tak więc parkowanie bez opłat to bałagan na ulicach. Później warszawiaków czekają albo parkomaty, albo bilety, albo i parkomaty i bilety – czyli jeszcze większy bałagan, tyle, że już niestety płatny.
22:00