Nie ma na razie żadnych dowodów, że w sprawę psychologa Andrzeja S. zamieszane są inne osoby - twierdzą prowadzący sprawę prokuratorzy. Jak ujawniono, w najbliższym czasie nie zaplanowano również konfrontacji ze świadkami.
Znanego psychologa zatrzymano 6 dni temu. W pobliżu osiedlowego śmietnika w Warszawie, koło domu psychologa, znaleziono kilkaset zdjęć z dziecięcą pornografią. Następnego dnia mężczyźnie postawiono zarzuty. Prokuratura ujawnia jedynie, że ich zakres jest szerszy niż rozpowszechnianie pornografii dziecięcej.
Minister sprawiedliwości Marek Sadowski przyznaje, że prokuratura nie ma na razie żadnych innych dowodów w sprawie, poza zdjęciami i materiałami zabezpieczonymi w domu psychologa. Dodaje również, że decyzja o aresztowaniu zatrzymanego zapadła po jego przesłuchaniu. Teraz prokuratorzy będą szukać pokrzywdzonych w sprawie psychologa: Trzeba szukać dalszych dowodów i zidentyfikować wszystkie możliwe do zidentyfikowania osoby, które znajdują się na fotografiach - precyzuje minister.
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz, który od lat zna Andrzeja S., stawia hipotezę, że zatrzymany chciał zostać schwytanym: Sam się wystawił wyrzucając te zdjęcia, jakby czekał żeby już ten koszmar przerwać - mówi Lew-Starowicz. Profesor dodaje, że według niego, gdyby Andrzej S. wykorzystywał swoich pacjentów, sprawa wyszłaby na jaw znacznie wcześniej.