Kolejne gromy sypią się na głowę brytyjskiego premiera. Tym razem za świąteczny urlop. Ujawniono bowiem, że pojechał na wypoczynek do Egiptu rządowym samolotem, w momencie gdy Azję pustoszyło śmiercionośne tsunami.
Brytyjskich podatników kosztowało to ponad sto tysięcy funtów, czyli niemal sześćset tysięcy złotych. Biuro premiera próbuje go tłumaczyć, twierdząc, że zwrócił do kasy tyle pieniędzy, ile kosztowałyby go bilety na normalny samolot.
Brytyjska prasa skrupulatnie wylicza, że to jednak znacznie mniej, niż oficjalny lot, którego godzina kosztuje około 8 tysięcy funtów.