Personel pokładowy Polskich Linii Lotniczych LOT będzie protestował do godz. 22. Związkowcy mówią, że nie wiedzą jak długo potrwa strajk, ale wiadomo, że będzie kontynuowany jutro od godz. 6:00. W proteście uczestniczy około stu pracowników, a według zapowiedzi związków zawodowych działających w Polskich Liniach Lotniczych, ma ich być co najmniej trzystu. Domagają się m.in. powrotu do lepszych warunków pracy. Co protest oznacza dla podróżnych? Rzecznik Polskich Linii Lotniczych LOT stwierdził w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Dobrołowiczem, że skala strajku jest zbyt mała, by skomplikować dzisiaj rozkład lotów. Radca prawny działających w spółce związków zawodowych powiedział natomiast naszemu reporterowi, że strajkujący "są straszeni telefonicznie zwolnieniem". Rzecznik LOT-u przedstawił inną wersję wydarzeń. Po godz. 13:00 związkowcy z LOT złożyli w KPRM list do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym poprosili o interwencję i pomoc w sporze z zarządem.
Protestujący zebrali się o poranku w siedzibie związków zawodowych LOT-u w Warszawie, skąd przenieśli się do siedziby spółki i tam zajęli hol główny budynku. Jak donosi reporter RMF FM Michał Dobrołowicz, w akcji uczestniczy około stu pracowników. Dołączyć mają do nich koledzy, którzy w najbliższych godzinach wylądują na lotnisku Chopina.
Strajk będzie i mam nadzieję, że będzie trwał tak długo, aż wygramy - usłyszał nasz dziennikarz od uczestniczki protestu.
Dopytywana, jak długo może potrwać akcja, odpowiedziała krótko: To nie od nas zależy - to zależy od zarządu.
Również inna strajkująca przyznała, że protest może nie zakończyć się dzisiaj: Możliwe, że będzie przedłużony na jakiś czas - nikt nie wie, do kiedy.
Możemy protestować nawet do weekendu - zadeklarował z kolei steward, który przed południem powinien być w pracy, na pokładzie samolotu, ale zdecydował się pozostać na proteście.
Nie pracuję, bo strajkuję - powiedział krótko Michałowi Dobrołowiczowi, a dopytywany, jak długo ten strajk może potrwać, odparł: To chyba od prezesa firmy zależy. On - że tak powiem - doprowadził do tej sytuacji i on ją musi skończyć.
Po godz. 13:00 związkowcy z LOT złożyli w KPRM list do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym poprosili o interwencję i pomoc w sporze z zarządem.
Chcielibyśmy prosić premiera o zatrzymanie łamania prawa w PLL, przywrócenie do pracy zwolnionej dyscyplinarnie przewodniczącej związku zawodowego personelu pokładowego pani Moniki Żelaźnik - powiedział szef związku pilotów kpt. Adam Rzeszot.
W złożonym piśmie przekonuje on, że z obecnym zarządem LOT-u i prezesem Rafałem Milczarskim nie da się rozmawiać.
Polskie Linie Lotnicze znajdują się pod bezpośrednim nadzorem Mateusza Morawieckiego.
Co strajk oznacza dla podróżnych? Sami związkowcy ostrzegali przed jego rozpoczęciem, że można mówić o odwołaniu co najmniej 40 rejsów. Zarząd LOT-u zapowiadał z kolei, że żadnych trudności dla pasażerów nie będzie, i nie planował odwoływania lotów. Na dzień strajku przygotowywał tzw. załogi awaryjne i ściągał z urlopów dodatkowych pracowników. Prowadził również rozmowy z bratnimi liniami, np. Lufthansą, by w razie potrzeby przejęły część pasażerów.
Dzisiaj o poranku rzecznik Polskich Linii Lotniczych Adrian Kubicki potwierdził w rozmowie z Michałem Dobrołowiczem: Z powodu strajku pracowników nie odwołaliśmy ani jednego lotu.
Wydaje mi się, że nawet wiele z tych osób, które przyszły tutaj w jakiś sposób zaprezentować swoje racje, zaprotestować, pójdzie dzisiaj do pracy, wykona swoje obowiązki. Na razie wygląda na to, że rejsy - tak, jak mówiliśmy wczoraj - będą odbywały się zgodnie z planem - podkreślił Kubicki.
Przed godziną 09:00 zapewnił zaś naszego reportera, że "do wczesnego popołudnia wszystkie loty na lotnisku Chopina są zabezpieczone".
Wprost stwierdził, że skala protestu jest zbyt mała, by skomplikować dzisiaj rozkład lotów.
W naszej firmie pracują 3 tysiące osób - a tutaj mamy kilkadziesiąt osób - zaznaczył.
Na razie nie są planowane na dzisiaj żadne rozmowy, które mogłyby zakończyć protest.
Już w trakcie protestu do dziennikarza RMF FM dotarł sygnał o zastraszaniu strajkujących.
Pracownicy, którzy nie przyszli dziś do pracy, są straszeni telefonicznie zwolnieniem - powiedział Michałowi Dobrołowiczowi radca prawny związków zawodowych Polskich Linii Lotniczych LOT Karol Sadowski.
Rzecznik LOT-u, zapytany przez naszego reportera o te zarzuty, odparł, że to pracownicy kontaktują się z przewoźnikiem.
Na tego typu sygnały my oczywiście kontaktujemy się zwrotnie z pracownikami i mówimy im, że strajk jest nielegalny - a skoro jest nielegalny, to są z tego tytułu określone konsekwencje - wyjaśnił Adrian Kubicki.
Głównym punktem sporu między związkami zawodowymi działającymi w LOT a władzami spółki jest wypowiedziany w 2013 roku regulamin wynagradzania z 2010 roku. LOT stanął wówczas na krawędzi bankructwa i musiał przeprowadzić restrukturyzację. Spółka otrzymała pomoc publiczną, którą notyfikowała Komisja Europejska.
Stare zasady dot. wynagrodzeń zostały zastąpione nowymi, ramowymi - zdaniem związków, mniej korzystnymi dla pracowników. Obecnie płace zależą m.in. od wylatanych godzin. Związki zawodowe krytykują również fakt, że nowi pracownicy, np. stewardesy, nie są zatrudniani na umowy o pracę, a na umowy cywilnoprawne lub prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą.
Strajkujący pracownicy domagają się powrotu do lepszych warunków zatrudnienia.
Jednym z ich postulatów jest również przywrócenie do pracy Moniki Żelazik, działaczki związkowej zwolnionej z LOT-u.
Zarząd PLL LOT odrzucił już postulaty strajkujących. Stwierdził również, że strajk jest nielegalny, a jego uczestnikom zagroził poważnymi konsekwencjami.
(e, ph)