Ruszył proces w sprawie największej w historii Niemiec katastrofy kolejowej. 3 czerwca 1998 roku w Eschede pociąg jadący z prędkością ponad 200 km/h uderzył w wiadukt kolejowy, który następnie spadł na jeden z wagonów. W wypadku zginęło 101 osób, 105 zostało rannych. Powodem katastrofy były wadliwe obręcze kół - jedna z nich pękła tuż przed tragedią.

Na ławie oskarżonych zasiedli: jeden z ówczesnych szefów niemieckiej kolei, przedstawiciel urzędu nadzorującego bezpieczeństwo i projektant felernych obręczy.

Niemieckiej kolei, a zwłaszcza pracownikom odpowiedzialnym za kontrolę kół, prokuratura zarzuca niedopełnienie obowiązków. Montowane w pociągach ICE I generacji koła były wg prokuratury za rzadko sprawdzane.

Projektant wadliwych obręczy oskarżony jest natomiast o to, że testy przed wprowadzaniem kół do eksploatacji nie były wystarczające.

Mężczyznom grozi do 5 lat więzienia.

Nadal nierozwiązana zostaje sprawa odszkodowań. Mimo że od katastrofy minęło 4 lata, niemiecka kolej nie wypłaciła żadnych konkretnych pieniędzy. Sumy, które dostały rodziny ofiar oraz poszkodowani, były symboliczne - po 15 tys. euro

Obecnie w Berlinie toczy się proces, w którym 6 rodzin ofiar domaga się od Deutsche Banku odszkodowań po 250 tys. euro dla każdej z nich.

Foto: Archiwum RMF

14:50