Prezydent USA George W. Bush na początku roku nazwał Irak, Iran i Koreę Północną "osią zła." Pod koniec roku każdy z tych krajów trafia na czołówki gazet w związku z podejrzeniami o budowę systemów broni masowego rażenia. Wydaje się jednak, że polityka administracji Busha wobec każdego z tych krajów jest inna.
W Iraku oenzetowcy inspektorzy poszukują śladów broni chemicznej, biologicznej oraz instalacji, które mogłyby służyć do produkcji broni jądrowej. Korea Północna ogłasza wznowienie swego programu nuklearnego. Amerykanie pokazują zdjęcia satelitarne, które ich zdaniem są dowodem, że Iran w tajemnicy buduje instalacje jądrowe.
To, że prezydent Bush traktuje każdy z tych krajów inaczej nie uszło uwadze amerykańskich komentatorów. W opublikowanej w piątek na łamach „The Washington Post” analizie zwraca się uwagę, że po tym, jak Biały Dom ogłosił swoją nową strategię walki z rozprzestrzenianiem broni masowego rażenia, widać wyraźnie różnicę między teorią a praktyką.
Najwyraźniejszym przykładem jest zwolnienie transportu północnokoreańskich rakiet Scud dla Jemenu, tylko dlatego, że Jemen w tej chwili jest ważnym sojusznikiem w wojnie z terroryzmem. Co by było, gdyby rakiety miały trafić do Iranu? - pyta retorycznie gazeta.
Sam prezydent Bush w jednym z wywiadów oświadczył zresztą, że USA na różne zagrożenia reaguje odmiennie: nie zawsze konieczna jest groźba użycia siły, a na Półwyspie Koreańskim można z powodzeniem wykorzystywać środki dyplomatyczne.
Wczoraj Bush w rozmowie telefonicznej z prezydentem Korei Południowej zadeklarował wolę pokojowego rozwiązania kryzysu, przy współpracy z innymi krajami regionu, m.in. z Japonią.
Foto: Archiwum RMF
2:20