Zysk w skali roku to około 35 procent. Wystarczy wyłożyć co najmniej 50 tysięcy złotych. To oferta tyskiej firmy Kredyty Chwilówki. Do Komisji Nadzoru Finansowego wpływają skargi klientów parabanku. Jak się okazuje, to nie złoty interes.
W przeciwieństwie do Amber Gold nie inwestujemy w złoto, a w pożyczki. Z naszych pieniędzy udzielane są kredyty. Nasz zysk to de facto oprocentowanie kredytu, płacone przez pożyczkobiorcę. Jak zapewnia prezes chwilówek, Grzegorz Czebotar, zarobek jest pewny i klient nie ponosi żadnego ryzyka. My nic nie robimy niezgodnego z prawem. My pokazujemy, że taki zysk jest możliwy - komentuje.
Co innego mówią analitycy. Zdaniem Michała Sadraka z Open Finance, klient nie tylko ponosi ryzyko, ale jest też mamiony zyskiem, którego osiągnięcie to utopia. Gdyby zarabianie 35 proc. w skali roku było takie łatwe, to banki nie dawałyby nam zarobić 5-6 proc na lokatach - mówi. Według niego, Chwilówki to nic innego jak instytucja parabankowa, która umiejętnie obchodzi polskie prawo.
Tyska firma przez rok figurowała na liście ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego. Choć nie zmieniła swojej polityki, to już jej tam nie ma, bo prokuratura podczas trwającego niespełna pół roku postępowania nie doszukała się w działaniu Chwilówek znamion przestępstwa. KNF odwołała się do sądu, a ten pod koniec ubiegłego roku podtrzymał decyzję prokuratury. Śledczy uznali, że tyska firma nie gromadzi środków pieniężnych, a jedynie pośredniczy w udzielaniu pożyczek.
W związku z takim orzeczeniem Komisja Nadzoru Finansowego musiała wykreślić tyską firmę z listy ostrzeżeń. Inwestycje klientów były obciążone ryzykiem w postaci udzielania pożyczek z tych środków kolejnym klientom. Natomiast analizujemy, czy nie powinna powrócić na listę ostrzeżeń publicznych - komentuje rzeczniczka KNF-u Katarzyna Mazurkiewicz. Komisja sprawdza teraz sygnały od zaniepokojonych klientów chwilówek. Jeśli firma wróci na listę ostrzeżeń sprawę ponownie, oby bardziej wnikliwie, zbada tyska prokuratura.