Trzy miesiące mają sztaby wyborcze na przedstawienie dokładnego sprawozdania finansowego z kampanii samorządowej. Na plakaty, ulotki, bilbordy oraz spoty reklamowe w radiu i telewizji kandydaci wydali nierzadko dziesiątki tys. zł. W każdym mieście limit wydatków poszczególnych pretendentów ustalał komisarz wyborczy. RMF sprawdzało, jak rozliczanie kampanii przebiega Krakowie.

Kwotę jaką można było wydać na kampanię jednego kandydata obliczano w prosty sposób: jeżeli miasto liczyło 500 tys. mieszkańców, mnożono tę liczbę razy 50 groszy. Każda osoba więcej ponad pół miliona dawała kolejne 25 groszy. W ten sposób licząc, w Krakowie na kampanię jednego kandydata można było wydać nieco ponad 302 tysiące złotych (709 tys. mieszkańców).

W tej chwili we wszystkich sztabach trwa wielkie liczenie i nikt nie chce mówić o konkretnych liczbach. Jednak każdy z pełnomocników finansowych informuje, że nie powinien przekroczyć limitu. Wszystkie wydatki muszą mieć pokrycie w rachunkach, a wpłaty na rzecz komitetów musiały następować przez bank. Wszystkie te zasady miały sprawić, że finansowanie kampanii stanie się przejrzyste.

Na ulicach i w mediach było widać, że niektórzy kandydaci przeprowadzali kampanię z rozmachem, w iście amerykańskim stylu. Bez wątpienia wielki przegrany krakowskich wyborów Józef Lassota zainwestował w kampanię najwięcej. Jego pełnomocnik zapewnia jednak, że zmieścił się w limicie wydatków.

W takie zapewnienia nie wierzy szef krakowskiego magistratu Zbigniew Fijak, który prowadził już kilka dużych kampanii: Nie wierzę, że kampanie najpoważniejszych komitetów i najpoważniejszych kandydatów kosztowały tyle, ile przewidywał limit.

Dokładny bilans wydatków w kampanii poznamy w lutym. Za przekroczenie limitu wydatków grozi grzywna, a nawet więzienie.

Foto: Archiwum RMF

15:10