Mimo że przez ostatnią dekadę realne płace w Polsce wzrosły o prawie jedną trzecią, wciąż zarabiamy nominalnie trzy-cztery razy mniej niż na zachodzie Europy i dwa razy mniej, biorąc pod uwagę różnice w poziomie cen. Polacy zarabiają mniej z wielu powodów. Jest szansa, że za kilkanaście lat przepaść zostanie zasypana.
Pierwszy powód to model i stadium rozwoju gospodarki. Wygrywamy konkurencję z innymi krajami Europy głównie dzięki taniej sile roboczej. Ostatnio, przy okazji umieszczenia w Polsce produkcji nowego modelu Fiata pisano we Włoszech, że decyzja nie powinna dziwić, skoro polski robotnik za tę samą pracę przy taśmie zarabia cztery razy mniej.
Przeciętna wydajność pracy w Polsce wciąż jest gorsza niż na zachodzie. Innymi słowy, w tym samym czasie wytwarzamy mniej produktów i usług. To wynik zapóźnienia technicznego i organizacyjnego oraz faktu, że po prostu wykonujemy prostsze prace. Przemysły wysokich technologii, wyspecjalizowane usługi, w tym informatyczne dopiero musimy budować.
Ponadto w warunkach dużej konkurencji na rynku pracy, stosunkowo niskiej ochrony ze strony państwa i częstego braku poparcia związków zawodowych, Polacy są skłonni godzić się na niskie płace. Dzięki temu fundusze płacowe polskich przedsiębiorstw stanowią mniejszą część kosztów niż przeciętnie na zachodzie. Jednocześnie, przy dużym obciążeniu pracy podatkami przedsiębiorcy uciekają się do proponowania ledwie czasowych form zatrudnienia i częściej niż na zachodzie uciekają się do procederu wypłat "pod stołem".
Prawie nic nie zwiastuje, by możliwa była zmiana tej sytuacji. Polscy przedsiębiorcy wciąż opierają plany zagranicznej ekspansji na niskich kosztach pracy. Rząd nie ma wśród swoich priorytetów działań na rzecz zwiększenia wynagrodzeń. Związki zawodowe nie są w stanie organizować powszechnych protestów. Samo wspomnienie o działaniu na rzecz zwiększania wynagrodzeń, a dzięki temu siły nabywczej ludności, jest traktowane jak ekonomiczna herezja i spotyka się często z niewybrednymi atakami rodzimego biznesu oraz liberalnych ekonomistów.
Poprzedni akapit zaczyna się od słowa prawie, bo jest jedna okoliczność, która każe przypuszczać, że za kilka lat pensje w Polsce zaczną znacząco rosnąć. Chodzi o okoliczność natury rynkowej, czyli zgodną z teorią ekonomii prostą zależność pomiędzy podażą, popytem i ceną, w tym przypadku ceną pracy, czyli wynagrodzeniem. Chodzi o to, że na rynek pracy wejdzie wkrótce głęboki niż demograficzny. Zacznie brakować rąk do pracy i siłą rzeczy ludzkie zasoby staną się dobrem wyżej cenionym.