"Salar de Uyuni nie pachnie, tam nie ma życia, z tego powodu też jest wyjątkowy. Człowiek trochę czuje się jak w zimowej scenerii" - mówi polski podróżnik Mateusz Waligóra, który przeszedł największą solną pustynię świata. "Niebo, droga mleczna nad Salarem, w miejscu, gdzie powietrze jest jednym z najczystszych na świecie, jest nieprawdopodobne, i to co możemy zobaczyć, już na stałe przewartościowuje w naszym życiu znaczenie słowa niewiarygodny" - opowiada reporterowi RMF FM.

Bartłomiej Paulus: Przeszedł pan największą, solną pustynię świata: Salar de Uyuni w Boliwii.

Mateusz Waligóra: Cała wyprawa miała miejsce w czerwcu tego roku. Nie był to mój pierwszy raz na tej pustyni, byłem tam wcześniej, w 2012 roku, razem z moją żoną - w trakcie naszej podróży rowerowej przez Amerykę Południową. No i wtedy to miejsce na tyle przemówiło do mojej wyobraźni, że wiedziałem: będę chciał tam kiedyś wrócić. Przejazd fragmentu tej pustyni na rowerach zajął nam dwa dni, a to troszeczkę za szybko. I wróciłem w tym roku, zaopatrzony w specjalny wózek, na którym ciągnąłem cały ekwipunek oraz wodę, bo na Salarze nie można zdobyć wody pitnej. I przejście jej zajęło mi 7 dni. Początkowo planowałem, że to będzie 10 dni - ze względu na fotografie, no ale potem z powodu małej awarii sprzętu, zdecydowałem się skończyć trasę szybciej.

Ile to jest kilometrów?

Niedużo: w tym najszerszym odcinku, który pokonałem, trasa ma niecałe 200 km.

Czym urzekła pana pustynia soli: jak ona wygląda?

Najłatwiej sobie wyobrazić białą kartkę - połowę tej kartki zostawimy białą, a drugą połowę zamalujemy na niebiesko. To co jest niebieskie, to jest niebo, a to co jest na dole, to jest sól. To wszystko. I właśnie to mnie w tym wszystkim urzekło, całkowity brak bodźców. Jeszcze przez pierwszy dzień, przez pierwsze dwa dni mózg analizuje różne rzeczy, które widzi, natomiast potem godzi się z sytuacją, że wszystko co jest dookoła, to jest tylko niebieskie niebo i biała sól. Mózg jest wolny i może myśleć o najróżniejszych rzeczach. Jeszcze żadna podróż nie dala mi takiej możliwości do zastanowienia się nad różnymi rzeczami w moim życiu i chyba o to chodziło.

To jest wyschnięte morze, jezioro? Skąd ta sól?

Salar de Uyuni był pradawnym jeziorem, dosyć dużym, które było połączone z jeziorem Titicaca, najwyżej położonym jeziorem brzegowym na świecie. No obecnie to jest po prostu wyschnięte dno jeziora, tworzące największe solnisko na świecie. Na środku znajduje się kilka wysp, ale dwie najpopularniejsze z nich to Isla del Pescado oraz Isla Incahuasi, czyli wyspa ryba, bo swoim kształtem przypomina rybę i wyspa Incahuasi, czyli Dom Inki. I właśnie na Incahuasi zatrzymałem się, żeby fotografować w nocy. Wyspy są o tyle charakterystyczne, że są porośnięte kaktusami, które pamiętają czasy jak Mieszko chrzcił Polskę: więc dosyć dużo wiedzą.

Można było spotkać dużo osób na drodze? Co się myśli idąc przez obszar, na którym nie ma nic?

Tak naprawdę, kiedy wędrujemy na długie dystanse, nasze kroki wyznaczają pewien rytm, który jest uzupełniany przez setki myśli znajdujących się w głowie. To jest swoistego rodzaju medytacja od wschodu aż do zachodu słońca, i tak dzień za dniem. Nie spotyka się zbyt wielu ludzi, szczególnie na tej pierwszej części: bo ja przejście Salaru podzieliłem sobie na dwie strony, od krawędzi do wyspy i od wyspy do krawędzi. Na tym pierwszym odcinku nie spotkałem nikogo, a potem już tak. Potem spotyka się już wielu podróżników jeżdżących na wycieczki zorganizowane jeepami. Oczywiście zdarzało się tak, że część z nich przejeżdżała obok mnie, ale najczęściej widziałem te samochody na horyzoncie. Jeśli chodzi o oryginalne postaci, które można tam spotkać, to był to rowerzysta z Korei Południowej oraz Polak też na rowerze.

Co było najtrudniejsze w czasie tej wyprawy? Samotność, brak wody, to że trzeba ją taszczyć ze sobą?

Tak naprawdę najtrudniejsze, jak w każdej wyprawie, było rozstanie z rodziną. Zawsze podróżowaliśmy razem, a teraz troszeczkę nam się to zmieniło. Na takie ekstremalne wyprawy jeżdżę sam. Oczywiście planujemy kolejną z dzieckiem i z żoną. 

Natomiast cala reszta była konsekwentnym realizowaniem swoich planów i marzeń, więc nie było w tym rzeczy trudnych. Przejście największej solnej pustyni świata, jakkolwiek by brzmiało, nie jest trudną sprawą. No i największym problemem jest to, co może nas zaskoczyć na drodze. Zdarza się burza śnieżna. Musimy sobie z nią poradzić. Nie ma miejsca, w którym można się schować, jesteśmy cały czas eksponowani i z takiego biernego obserwatora spektaklu, który rozgrywa się dookoła, nagle stajemy się jego czynnym uczestnikiem i musimy się w tej roli odnaleźć. To chyba było trudne...

Burza śnieżna z soli?

Salar de Uyuni leży na boliwijskim Altiplano, to jest płaskowyż położony wysoko w Andach, na wys. przekraczającej 3 tys. metrów. Dosyć często zdarzają się zmiany pogodowe i taka burza śnieżna może być naprawdę dużym zaskoczeniem i zagrożeniem jednocześnie. W 2002 r. para rowerzystów zginęła w takiej burzy.

A średnia temperatura?

Salar troszkę mnie oszczędził, byłem przygotowany na naprawdę duże mrozy, które się tam zdarzają. Natomiast najniższa temperatura, którą miałem w nocy wynosiła jedynie -14 stopni.

A momenty, które pan zapamięta?

Chyba wschody i zachody słońca. To jest fantastyczny moment, który doceniam na każdej ze swoich wypraw, a nie była to moja pierwsza wyprawa na pustyni. No bo na co dzień nie jestem w stanie ich oglądać, zazwyczaj przesypiam te momenty dnia.

Jeżeli chodzi o inne trudne momenty, poza burzą śnieżną. Zdarzyło się coś takiego, że pan zwątpił? Bo człowiek w czasie takiej wyprawy ma pewnie momenty, w których się zastanawia: "Po co ja to robię? awracam."

Nie, ja tak nie miałem. Natomiast moim głównym zaskoczeniem, dla mnie samego, było to, jak bardzo chciałem się izolować od świata i od wszystkiego, co mnie otacza. Prowadzę wyprawy kempingowe w różne regiony górskie na świecie, wcześniej miałem grupę ze sobą w Boliwii i jedna z uczestniczek tej grupy podarowała mi jeden z opiniotwórczych, politycznych tygodników - nie będę zdradzał tytułu. I jak przeglądałem ten tygodnik, to zrobiło mi się bardzo smutno i doszedłem od wniosku, że jeśli jakikolwiek element ekwipunku okazał się zbędny, to właśnie ta gazeta. Także trudnych momentów nie miałem, ale to wynika też z mojego doświadczenia i z tego, że nie potrafię się po prostu nie odnaleźć.

Czy to dno jeziora przypomina taką pustynię jaką znamy, czyli pustynię piaszczystą, czy to jest twardy teren? Jak po takim czymś się idzie?

Idzie się jak po płaskim asfalcie - z tą różnicą, że asfalt nie chrupie pod stopami, a sól tak. Szczególnie jeśli ciągnie się za sobą wózek, czasem to chrupanie grzęźnie w głowie, jest jeden wielki szum, ale jakichś większych emocji z tym związanych nie ma. Ja nawet po powrocie zażartowałem, że udało się przejść Salar de Uyuni, a emocje jak na grzybach.

A ta sól nadaje się do spożycia? 

Używałem soli z Salar de Uyuni do doprawiania potraw, natomiast nieprzygotowana raczej się do tego nie nadaje. Można sobie taką sól z Salaru, już po przetworzeniu, kupić w wiosce, w której zakończyłem swoją trasę.

Czyli ta, po której się idzie, raczej się do tego nie nadaje?

Nie, raz spróbowałem i skończyło się to małymi problemami żołądkowymi.

Jedyne miejsce, gdzie można spotkać organizmy żywe, to są te dwie wcześniej wspomniane wyspy, tak?

Dokładnie jedna z tych wysp, którą zamieszkują ludzie organizujący turystykę na niej - żyje tam z rodziną od 26 lat człowiek o imieniu Alfredo. Z tego też powodu wszelkiego rodzaju rowerzyści, piechurzy, którzy dochodzą na tę wyspę cieszą się jego szczególnymi względami - bo gdy on zaczynał swój pobyt na tej wyspie, to dojeżdżał do niej właśnie na rowerze. Prowadzi od dzisiaj pamiątkowe księgi, gdzie każdy, kto przybył w jakikolwiek specyficzny sposób na wyspę, może się wpisać. Mogę się pochwalić, że ja już się wpisałem dwa razy.

Chciałem zapytać, czy każdy może, jeżeli sobie dobrze to zaplanuje, może przejść te pustynię?

Myślę, że przejście Salar de Uyuni jest osiągalne dla większości ludzi, którzy są w miarę sprawni i wiedzą, po co tam idą - bo jeśli ktoś wyruszy na Salar, to po trzech dniach uzna, że to jest bez sensu, bo cały czas jest tak samo, i to może być dużym zaskoczeniem. Trzeba się przygotować na monotonię. Natomiast jest to do tego stopnia sprawa otwarta dla wszystkich, że nawet w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nie prowadzić tam ludzi ze swoich grup. Myślę, że dla wielu byłaby to jedna  z nielicznych okazji, kiedy mogą się całkowicie odciąć od wszelkiego rodzaju bodźców. Od tego, że włączają sobie radio i ktoś im usilnie tłumaczy, że potrzebują kolejny suplement diety...

Czyli to takie miejsce bycia samemu ze sobą?

Dokładnie tak i ten cel udało się osiągnąć.

Dlaczego warto zajrzeć na naszą stronę? Dlaczego warto zobaczyć pana zdjęcia? Które są najlepsze?

Zapraszam na stronę RMF24.pl, można zobaczyć tam kilka fotografii moim zdaniem naprawdę wyjątkowych. Kiedy ja przygotowywałem się do przejścia pustyni, nie udało mi się znaleźć zbyt wielu materiałów dotyczących ludzi, którzy by ją pokonali. Zdradzę też mały sekret, że będzie dużo zdjęć nocnych, bo niebo, droga mleczna nad Salarem, w miejscu, gdzie powietrze jest jednym z najczystszych na świecie, jest nieprawdopodobne, i to co możemy zobaczyć, już na stałe przewartościowuje w naszym życiu znaczenie słowa niewiarygodny.

Na koniec zapytam jeszcze o rzeczy techniczne - co pan miał w wózku ze sobą i jak pan spał?

Miałem ze sobą odporny na huraganowe wiatry namiot i zestaw gwoździ, dzięki którym mogłem przymocować ten namiot do soli. Ponadto zawsze zabieram ze sobą bardzo ciepły śpiwór puchowy. Łącznie dwie torby, w które udało mi się to wszystko zabrać - to naprawdę nie zajmowało dużo miejsca. A dodatkowo 10 worków 10-litrowych na wodę, dzięki którym mogłem być w tę wodę zaopatrzony na całej trasie. Plus kuchenka, gary - w zasadzie cały przenośny dom ciągnięty na wózku.

Wodę w czasie takiej wyprawy trzeba sobie dobrze dzielić. A była taka myśl, by ją użyć w całości? No bo tu jest ona wkoło. 

I tutaj po raz kolejny wracamy do tego odcięcia, tego braku bodźców, bo Salar nie pachnie, na Salarze nie ma życia, z tego powodu też jest wyjątkowy. Człowiek trochę czuje się jak w zimowej scenerii. Jeśli nie myślimy o tym, że idziemy po soli, to pragnienie nie jest takie duże, a też nie było we mnie potrzeby wypicia wszystkich zapasów, co też wynika z doświadczenia i mojej psychiki, bo w trakcie poprzednich wypraw, czy przez szlak Canning Stock prowadzący przez 4 pustynie w Australii Zachodniej, czy przez pustynię Atakama, udało mi się wykształcić osobisty limit wody, który powinienem wypić.

Będzie kolejna wyprawa?

Myślę że tak. Czas pokaże gdzie.

(mal)