"Udział wydatków na żywność w gospodarstwach domowych w Polsce jest na wysokim poziomie. Mówimy o 30 proc., które przeznaczamy na żywność - Niemcy średnio 11-15 proc. To olbrzymia różnica - zawsze była duża, teraz się pogłębia" - mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. "Konsumenci już deklarują: będę szukał promocji, tańszych produktów, tańszych zamienników. Być może w niektórych kategoriach żywności, które do tej pory dobrze się rozwijały - one są droższe, np. żywność ekologiczna, funkcjonalna, pochodzenia roślinnego (...) - może się okazać, że sytuacja ekonomiczna spowoduje, że odłożymy na bok nasze ideologiczne przesłanki kupowania żywności, a skupimy się nad tym, co jest podstawowe. Nie ma bardziej podstawowej potrzeby u człowieka jak zapewnienie sobie żywności" - stwierdził gość Piotra Salaka. "Ceny, które mamy na półkach, nie do końca wynikają z wojny. To dopiero zauważymy" - zastrzegł.
Taniej już było - tak naprawdę 2 lata temu. Teraz mamy nieustanny wzrost kosztów produkcji i co za tym idzie, nieustanny wzrost cen na półkach - mówił w RMF FM Andrzej Gantner. Inflacja producencka w kosztach produkcji żywności sięga już 40 proc. - dodał dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Jak tłumaczył, może to w przyszłości skutkować kolejnymi podwyżkami cen żywności. Producenci - szczególnie mali i średni - nie są w stanie dokładać do produkcji, będą bankrutować, jeżeli nie uzyskają tej ceny - podkreślał ekspert.
Czy w sytuacji wojny za wschodnią granicą Polska może być spokojna o dostępność zboża? Mamy dużą nadprodukcję zboża, duży eksport. 40 proc. produkcji żywności eksportujemy. To taki zapas, którym nie każdy kraj się może pochwalić. Gdyby coś się naprawdę działo złego - teoretycznie jest możliwa interwencja, która spowoduje, że pewnych rzeczy nie wyeksportujemy - uspokajał gość Piotra Salaka.
Gantner zwrócił też uwagę na rosnące koszty opakowań żywności. Rosły wcześniej - teraz idą jeszcze szybciej. To nie jest już kwestia ceny - niektórych surowców zaczyna brakować. Nie ma aluminium, zaczyna brakować papieru - podrożał ok. 300-400 proc., są przerwane łańcuchy dostaw również jeżeli chodzi o import surowców do opakowań. Prawdopodobnie za chwilę będziemy mieli potężny problem z wszelkiego rodzaju foliami - wyliczał.
Jesteśmy w takim pięknym miejscu, gdzie bardziej zmagamy się z problemem nadwagi i otyłości niż z problemem głodu. Prawie miliard ludzi na świecie głoduje. Świat nie jest zrównoważony żywnościowo. Popyt na żywność cały czas rośnie - mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Wojna w spichlerzu świata wybiła kompletnie z równowagi rynki spożywcze. Indie - drugi producent zbóż na świecie - mówią: przestaniemy eksportować zboża - to kolejna destabilizacja. Moim zdaniem w drugiej połowie przyszłego roku może ta sytuacja się ustabilizuje, jeżeli skończy się wojna i zacznie się normalny handel - prognozował gość Piotra Salaka.
To oznacza dość duże niedobory zbóż na rynku światowym, głównie w krajach trzecich. WHO mówi, że mamy ok 20-30 mln niedoborów ton zboża. Dla krajów, które nie są samowystarczalne, oznacza naprawdę bardzo duży kłopot. Przede wszystkim Afryka Północna, Egipt, który był kiedyś spichlerzem, w tej chwili absolutnie nie jest samowystarczalny, jeśli chodzi o zboża. Musi importować ok 70-80 proc. zbóż. Ale mówimy też o pozostałych krajach Afryki, mówimy o krajach azjatyckich. Co najgorsze, to nie są kraje bogate. One cierpią podwójnie: z jednej strony, że nie ma zboża, z drugiej strony ceny zbóż wystrzeliły do góry bardzo potężnie - mówił w internetowej części Popołudniowej rozmowy Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Nie ma gorszych konfliktów, i wewnętrznych, i zewnętrznych, jak te spowodowane głodem. Na początku będzie fala konfliktów wewnętrznych, najróżniejszych przewrotów. A potem oczywiście fala migracji. To jest to, co nas wszystkich w tej bogatej, zasobnej, nawet trochę otyłej Europie, powinno bardzo poważnie martwić - dodał szef Polskiej Federacji Producentów Żywności. Zdaniem gościa RMF FM "niedobory żywności są na tyle duże, że ten głód jest niejako gwarantowany".
Przestańmy marnować żywność. Przy takich cenach jak dziś marnujemy 5 mln ton żywności rocznie w Polsce - i to jakiej żywności marnujemy? Właśnie tej, która teraz najbardziej drożeje, czyli koszyk podstawowy: pieczywo, owoce, warzywa, mleko i jego przetwory i mięso i jego przetwory - mówił Gantner. Kupujemy za dużo, często ulegamy manii promocyjnej, również nie ma w nas takiego poczucia: może jednak sprawdźmy, co tam jest napisane, może lepiej kupić mniej, ale za to lepszej jakości. Nie potrafimy też przechowywać, nie czytamy tego, co jest napisane na opakowaniach. Powinniśmy stanowczo zmienić nasze nawyki - tłumaczył gość Piotra Salaka.
Piotr Salak: Czereśnie już nie kosztują ponad 200 złotych tylko 80 dzisiaj w Warszawie. Jest coraz taniej - to są owoce sezonowe, one pewnie tanieć będą. Jeśli chodzi o żywność - rozumiem, że taniej już było?
Andrzej Gantner: Taniej już było - tak naprawdę 2 lata temu. Teraz mamy nieustanny wzrost kosztów produkcji i co za tym idzie, nieustanny wzrost cen na półkach. Inflacja producencka w kosztach produkcji żywności sięga już 40 proc. - w porównaniu z 12 proc. średnio GUS-u ciągle widzimy, że jest bardzo duże pole...
Jeszcze mamy sporo miejsca na to, żeby te ceny wzrosły.
Może miejsca to nie mamy, ale istnieje potężna potrzeba. Producenci - szczególnie mali i średni - nie są w stanie dokładać do produkcji, będą bankrutować, jeżeli nie uzyskają tej ceny.
Czyli kiedy chleb po 10 złotych? Jeszcze w tym roku pańskim zdaniem?
Mam nadzieję, że nie. Mówimy o zwykłym chlebie - już mamy bochenki chleba i po 10, i po 20 złotych. One są trochę bardziej wyrafinowane. Zwykły chleb - wydaje mi się, że nie... No chyba, że coś się całkowicie załamie w zbożach i mące.
A co by oznaczało to całkowite załamanie?
Jeśliby wystąpiły niedobory na rynku - piekarze nie mieliby skąd wziąć mąki, mąka byłaby bardzo droga lub nie byłoby ziarna.
A my jesteśmy bezpieczni pod tym względem?
Jesteśmy bezpieczni ciągle pod tym względem. Mamy dużą nadprodukcję zboża, duży eksport. 40 proc. produkcji żywności eksportujemy. To taki zapas, którym nie każdy kraj się może poszczycić i pochwalić. Gdyby coś się naprawdę działo złego - teoretycznie jest możliwa interwencja, która spowoduje, że pewnych rzeczy nie wyeksportujemy.
Ceny żywności urzędowe podobają się panu?
Jest to coś, co należy odłożyć pomiędzy bajki. To jest krok w kierunku katastrofy. Przerabialiśmy ceny urzędowe. To nie jest ważne, ile politycy powiedzą, że będzie coś kosztowało. Rzeczy kosztują tyle, ile my za nie chcemy zapłacić. Jeśli wytworzymy sobie gospodarkę niedoboru w ten sposób. jeśli się okaże, że jakaś duża grupa producentów nie zmieści się w tych cenach urzędowych, przestanie produkować... Efekt jest taki - czarny rynek, reglamentacja.
Wie pan, że wielu osób nie będzie stać na te rosnące ceny produktów żywnościowych.
Udział wydatków na żywność w gospodarstwach domowych w Polsce jest na wysokim poziomie. Mówimy o 30 proc., które przeznaczamy na żywność - Niemcy średnio 11-15 proc. To olbrzymia różnica - zawsze była duża, teraz się pogłębia. Żywność dla nas Polaków staje się coraz droższa. Jeśli do tego dołożymy wszystkie inne opłaty, które rosną czasami nawet szybciej niż żywność, to faktycznie wydaje się, że możemy - zresztą to już widać w deklaracji konsumentów... Konsumenci już deklarują: będę szukał promocji, tańszych produktów, tańszych zamienników.
Będziemy zmieniać nawyki żywieniowe?
Być może w niektórych kategoriach żywności, szczególnie tych, które do tej pory dobrze się rozwijały - one są droższe, np. żywność ekologiczna, funkcjonalna, pochodzenia roślinnego - może się okazać, że sytuacja ekonomiczna spowoduje, że odłożymy na bok nasze ideologiczne przesłanki kupowania żywności, a skupimy się nad tym, co jest podstawowe. Nie ma bardziej podstawowej potrzeby człowieka jak zapewnienie sobie żywności.
Pan mówi, że nie ma mowy o tym, żeby chleb kosztował 10 złotych. Nie w tym roku przynajmniej. Jakie rzeczy znacznie zdrożeją do końca tego roku?
Obawiam się, że większość rzeczy zdrożeje. Dużo zależy od tego, jakie będą warunki klimatyczne. Prognozy, które mamy na ten rok w Polsce i w Unii Europejskiej pokazują, że raczej możemy liczyć na nadwyżkę niż na spadek plonów. Jeżeli chodzi o owoce, również świetne prognozy. Mamy bardzo dobre kwitnienie. Sadownicy mówią: jeśli nic nam tych zalążków owoców nie wymrozi np., co czasami się zdarza, lub nie wysuszy, to powinniśmy mieć wysokie plony. Jeśli popatrzymy na to, co jest produktem przetworzonym, czyli już nie same pierwotne produkty ale właśnie mięso i jego przetwory, mleko i jego przetwory, przetwory zbożowe, czyli podstawowy koszyk, to jeżeli koszty produkcji nie zaczną spadać, a mówimy tu przede wszystkim o kosztach energii elektrycznej, gazu - gaz podrożał o 500 proc. dla przedsiębiorców, to ceny nie będą spadać.
Jeszcze pan nie wspomina o wojnie w Ukrainie.
Nie wspomniałem o wojnie, ponieważ inflacja nie zaczęła się w momencie wojny. Inflację cen w Polsce mamy tak naprawdę od ponad roku. Potężny impuls cenowy z początkiem roku, potężne wzrosty obciążeń również dla przedsiębiorców. My już dwa lata temu - to można znaleźć w mediach, apelowaliśmy do premiera, apelowaliśmy do prezydenta nie podnoście kosztów funkcjonowania przetwórstwa żywności. Nie róbcie tego, ponieważ to spowoduje już w tym pandemicznym wtedy czasie, że inflacja wystrzeli. No i wystrzeliła. Nie trzeba być strasznym ekonomistą, żeby wiedzieć, że jak się ciągle dociąża producentów żywności, ciągle się wprowadza nowe opłaty, jeśli ciągle się wprowadza jakieś najróżniejsze, dziwne podatki, jeśli koszty administracyjne funkcjonowania ciągle rosną, Nowe Łady, stare łady - to wszystko się przekłada potem na koszty produkcji.
To o ile by było taniej, gdyby nie było wojny w Ukrainie?
Tego jeszcze tak naprawdę nie wiemy. Te ceny, które ma na półkach, nie do końca wynikają z wojny. To dopiero zauważymy. Wszystko zależy od tego, jak się wszystko ułoży. Widzimy już, że koszty opakowań, które są ważne dla zapewnienia bezpieczeństwa żywności, bardzo szybko idą do góry. One rosły wcześniej, teraz idą jeszcze szybciej. To nie jest już kwestia ceny. Niektórych surowców zaczyna brakować. Nie ma aluminium np., zaczyna brakować papieru. Papier podrożał o około 300 - 400 proc. Są przerwane łańcuchy dostaw również jeżeli chodzi o import surowców do opakowań. Prawdopodobnie za chwilę będziemy mieli potężny problem również z wszelkiego rodzaju foliami, które też bardzo gwałtownie rosną. Przed chwilą było powiedziane - benzyna. Nie da się sprzedawać żywności bez rozwiezienia jej do sklepów. Nawozy: 300 - 400 procent. Pytanie, czy będą tak naprawdę dostępne? Jeśli będzie za mało nawozów, potem się okaże, że plony też są niższe. To wszystko nakręca znowu wzrosty cen.
Do kiedy taka sytuacja pańskim zdaniem będzie trwała?
My jesteśmy w takim pięknym miejscu, gdzie bardziej zmagamy się z problemem nadwagi i otyłości niż z problemem głodu. Prawie miliard ludzi na świecie głoduje. Świat nie jest zrównoważony żywnościowo. Popyt na żywność cały czas rośnie. To, co się stało, czyli ta wojna w spichlerzu świata, bo tak to można określić, wybiła kompletnie z równowagi rynki spożywcze. To, co się dzieje w tej chwili - Indie, drugi producent zbóż na świecie mówią: przestaniemy eksportować zboża. Czyli kolejna destabilizacja. Moim zdaniem druga połowa przyszłego roku - może ta sytuacja się ustabilizuje, jeżeli skończy się wojna i jeżeli faktycznie zacznie się normalny handel. Od tego handlu zależą ceny. Proszę zauważyć, co robiły Chiny przez ostatnie pół roku. Chiny na potęgę gromadziły żywność, kupowały zboża, kupowały inne surowce. To nie wróży dobrze.