Sąd przesłuchał ofiary wypadku ze stycznia 2023 r., do którego doszło w Dawidach Bankowych pod Warszawą. Mowa o słynnej sprawie podwózki, w jaką policjanci na służbie zabrali dwie nastolatki. Jeden z nich jest oskarżony o przekroczenie uprawnień i o niedopełnienie obowiązków służbowych poprzez nieudzielenie pomocy pokrzywdzonym w wypadku.

W czwartek Sąd Rejonowy w Pruszkowie odczytał wyjaśnienia złożone przez byłego funkcjonariusza w toku postępowania dyscyplinarnego, a także przesłuchał obie poszkodowane kobiety.

Emerytowany dziś policjant na początku 2023 roku spowodował wypadek w Dawidach Bankowych. W efekcie prowadzony przez niego radiowóz został uszkodzony, a nastoletnie wówczas pasażerki - ranne. Poszkodowane kobiety, które występują w roli oskarżycielek posiłkowych, zostały we czwartek przesłuchane przez sąd.

Relacja poszkodowanej

Przywołując zdarzenia z 2 stycznia 2023 r., obie kobiety były zgodne: z grupą znajomych wybrały się na wieczorną przejażdżkę samochodami osobowymi, podczas której młodzi ludzie zauważyli na mijanej posesji ogień. Początkowo próbowali ugasić go sami przy użyciu gaśnic samochodowych, potem wezwali straż pożarną. Kiedy ta dokończyła działania, na miejscu pojawił się patrol policji z komendy w Pruszkowie - oskarżony Janusz R. i drugi funkcjonariusz, wobec którego w październiku 2023 r. umorzono postępowanie na wniosek prokuratora.

Chcieliśmy zrobić dobry uczynek, a skończyło się to dla nas tragicznie - powiedziała, zwracając się do obrończyni oskarżonego, Iga Delega (zgodziła się na podanie imienia i nazwiska oraz na udostępnienie wizerunku) - jedna z dwóch poszkodowanych.

Według niej rozmowie z funkcjonariuszami towarzyszyły żarty, także niewybredne. Zwłaszcza Janusz R. mówił w dwuznaczny sposób, był też bardziej wulgarny od kolegi. Podchodząc do młodzieży, miał zapytać "Kto to, k...a, podpalił?", młodym kobietom proponował, że "pokaże im koguta", pytał, czy jedna z nich ma na wyposażeniu samochodu trójkąt odblaskowy - w czym młodzi ludzie także wyczuli podtekst erotyczny, a pytając, czy mają przy sobie substancje psychoaktywne, dodał, że "trzeba będzie na osobistą".

Jak zeznała Delega, po wylegitymowaniu młodzieży i rozmowie policjanci wsiedli do radiowozu, zawrócili, a następnie Janusz R. otworzył okno i zwrócił się do koleżanki Delegi - która jej zdaniem była we wcześniejszej rozmowie najaktywniejsza w całej grupie - żeby wsiadła do radiowozu. Obie kobiety potraktowały to poważnie. Wsiadły do samochodu - jak zaznaczyły - dobrowolnie, choć nie wiedziały, w jakim celu.

Po około dwóch-trzech minutach jazdy kierujący pojazdem Janusz R. wjechał w zakręt z nadmierną prędkością, skutkiem czego było czołowe uderzenie w drzewo. Kobiety, które nie miały zapiętych pasów, odniosły obrażenia: Iga Delega miała złamany nos i wstrząśnienie mózgu, jej koleżanka - złamaną rękę.

Po opuszczeniu radiowozu obie dziewczęta usiadły na krawężniku tuż obok samochodu. Młodszy funkcjonariusz zaświecił im latarką w oczy - jak zeznały wspólnie, był to jedyny sposób, w jaki sprawdził ich stan zdrowia. Starszy Janusz R. krzyczał natomiast, żeby - jak zeznała Delega - "sp...y", co kobiety odebrały jako polecenie oddalenia się z miejsca zdarzenia.

Oskarżony nie przyznaje się do winy

Oskarżony nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Do tej pory odmawiał składania wyjaśnień. W czwartek zgodził się na ich złożenie, ale w późniejszym terminie. Wobec tego sędzia Justyna Kokoszka odczytała jego wyjaśnienia z postępowania dyscyplinarnego.

Jak stwierdził w nich Janusz R., "osoby, które wsiadły do radiowozu, miały coś ważnego do powiedzenia w związku z interwencją", a nie chciały tego powiedzieć przy ich znajomych. Jego zdaniem na tej podstawie obie kobiety mogły znaleźć się w radiowozie.

R. wyjaśniał, że zahamował gwałtownie z powodu "cienia, jakby jakieś zwierzę wyskoczyło na drogę", a auto wpadło w poślizg. Chcąc ominąć hałdę piachu, policjant uderzył w drzewo, którego wcześniej nie zauważył. Stwierdził, że nie jechał szybciej niż 60-70 km/h, a prędkość ta była dostosowana do panujących warunków atmosferycznych i drogowych.

Oskarżony miał zlecić udzielenie pomocy przedmedycznej i wezwanie pomocy swojemu koledze. Wyjaśniając, jakimi słowami polecił poszkodowanym oddalenie się, powiedział: "Nie pamiętam, jakich dokładnie użyłem słów, ale chodziło mi o to, żeby oddaliły się od auta, bo bałem się, że auto może dostać zapłonu i może dojść do wybuchu".

Drugi funkcjonariusz będzie przesłuchiwany. Obrońca mówi o rozbieżnościach

Kolejna rozprawa została wyznaczona na 28 listopada. Sąd zaplanował wówczas przesłuchanie w charakterze świadka drugiego funkcjonariusza.

Obrończyni oskarżonego adwokat Katarzyna Leder Salgueiro zwróciła uwagę w rozmowie z PAP na rozbieżności w zeznaniach pokrzywdzonych - bezpośrednio po zdarzeniu i później w toku postępowania.

Te rozbieżności mają kluczowe znaczenie dla przyjęcia odpowiedzialności karnej za nieudzielenie pomocy. Istnieją duże wątpliwości, gdzie w ogóle znajdował się oskarżony po wypadku, w jakim był stanie psychiczno-zdrowotnym i czy miał świadomość tego, że pokrzywdzone doznały jakichkolwiek obrażeń, a w konsekwencji, czy możemy mówić o świadomym niedopełnieniu obowiązków służbowych - powiedziała mec. Leder Salgueiro.

Pełnomocnik jednej z poszkodowanych adwokat Roman Giertych powiedział PAP, że kobiety były "zszokowane bezczelnością kłamstw oskarżonego". Sprawa jest bardzo bulwersująca społecznie, bo - jak powiedziała mi moja klientka - one odebrały to zmuszenie do wejścia do radiowozu w kategoriach pewnej opresji o charakterze seksualnym - zauważył mecenas. Zaznaczył, że choć do niczego takiego nie doszło, u obu kobiet pozostała obawa "przed mundurem" - tym bardziej że nie wiadomo, co było celem jazdy radiowozem.

Policjant, który prowadził radiowóz, przeszedł na emeryturę. W procesie przed pruszkowskim sądem jest oskarżony o przekroczenie uprawnień i o niedopełnienie obowiązków służbowych poprzez nieudzielenie pomocy nastolatkom pokrzywdzonym w wypadku. Grożą mu trzy lata pozbawienia wolności.