Dwóch strażaków, którzy pod koniec maja tego roku zginęli ratując mężczyznę ze studni w Jankielówce niedaleko Suwałk, działało pod silną presją otoczenia. Tak wynika z analizy komisji strażackiej, do której dotarł dziennikarz RMF FM Piotr Bułakowski.
Strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej na własne ryzyko zeszli do studni bez aparatów powietrznych oraz zabezpieczeń, które są wymagane w takich akcjach. Według komisji działali pod silną presją proszących o pomoc mieszkańców wsi, jednak wszystko robili z własnej woli - powiedział naszemu reporterowi Marcin Janowski z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku.
Ratownicy znajdowali się w bardzo trudnej sytuacji. Musieli jednocześnie wyciągnąć ze studni 23-latka, udzielić pomocy jednemu z poszkodowanych strażaków i przygotować lądowisko dla helikoptera.
Ustalenia komisji strażackiej mają być teraz używane w celach szkoleniowych.
Do wypadku doszło 31 maja br. Pierwszy do studni wpadł 23-letni mężczyzna. Z pomocą ruszył mu jego brat. Ten poczuł się źle po wejściu do wody. Strażacy-ochotnicy, którzy przyjechali na miejsce wypadku zdążyli wyciągnąć mężczyznę i udzielić mu niezbędnej pomocy. Niestety dwóch strażaków utonęło schodząc następnie po 23-latka. W studni było niskie stężenie tlenu, co mogło utrudniać akcję. Wśród ofiar był 53 letni strażak-ochotnik z Raczek, który dowodził operacją.
Akcja ratownicza trwała ok. 6 godzin. Utrudniał ją zły stan studni, której kręgi były poprzesuwane. W poszukiwaniach pomagał specjalny robot, który zlokalizował ciała.